r

KRÓLOWIE POLSCY WE LWOWIE

BIBLIOTEKA LWOWSKA

WYDAWNICTWO TOWARZYSTWA O G MIŁOŚNIKÓW PRZESZŁOŚCI LWOWA

XIX. i XX.

KRÓLOWIE POLSCY WE LWOWIE

SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI © S G G GUDRYNOWICZA I SYNA WE LWOWIE G G

FRANCISZEK JAWORSKI

^3-

KRÓLOWIE POLSCY WE LWOWIE

Z 19 RYCINAMI W TEKŚCIE

WE LWOWIE 1912 O G NAKŁADEM TOWARZVSTWA MIŁOŚNIKÓW PRZESZŁOŚCI LWOWA Q G Q © © O Q

r-

OCT 2 5 ^9^^

CZCIONKAMI DRUKARNI 3AKUB0WSKIEG0 I SP. :: :: WE LWOWIE :: ::

WYDANO Z DUBLETÓW BibJioieki Norodewei

OD WYDAWNICTWA.

Pracę niniejszą drukował autor w r. 1900. w „Kurje- rze Lwowskim" i w niewielkiej liczbie odbitek zupełnie już wyczerpanych. Obecnie ze względu na zajmujący temat wydajemy ponownie znacznie powiększoną i uzupełnioną.

5^V 1 "^'^ -^szczęśliwy przyjazd Króla Jci^omości" na ((f^;^vv ..tryumf szczęśliwego przyjazdu" ad iiiciindis- /fj '^y .s//7?///// et felicissimum aduenliim Regiae Maiesta- i.. -.,.^ lis" na radość, na szczęście, na wszystkie tony głębokiego uczucia rozi)rzmiewają stare księgi ratusza lwow- skiego, ilekroć w mury miasta zawitać miał „Król Polski, Pan nasz miłościwy". W takicłi cliwilacłi suctie i lapidarne zapiski, uj)strzone cyframi wydatków, stają się nieledwie j)oematami. Dziwny, dzisiejszym pokoleniom niezupełnie już nawet zrozumiały entuzyazm l)ije pełną falą z cyfr owycłi i z naiwnej stylizacyi starych ł)uchalterów miejskich. Tak się zdaje, jakby jakaś cząstka dużej radości, grzmiących okrzy- ków żywcem się zasuszyła w księdze wiekowej, nawet z ł)arwnym kolorytem dnia i epoki, z szumem uroku, który wiał ponad tłumy, czekające króla i szalejące z radości, gdy stopa jego dotknęła wreszcie ziemi „tego lwowskiego miasta".

A w tych witalnych tryumfach nie odszukaćby na- wet podkładu dzisiejszych manifestacyi lojalnych, [^omi- nąwszy styl, obyczaj epoki, kulturę, pominąwszy już nawet fakt, że Lwowianie, wolnej Polski ol^ywatele, nie z takiem tęsknem rozrzewnieniem patrzyli na osobę współczesnego króla polskiego, jak my dziś na jego wizerunek to je- dnak witanie królów polskich we I^wowie miało pewne cechy obyczajowe, których dzisiejszym czasom na zawsze zda się zabraknie. Pewna familiarność obok surowego ce- remoniału, poufały stosunek w zgodzie z pojęciem świętej powagi majestatu, głęboka i istotna cześć równocześnie z nieszczerą pompą frazesów, gotowość wreszcie do naj- szczytniejszych! poświęceń, obok pilnego dopraszania się

o łaskę i protekcję wszystko to tworzy atmosferę ory- ginalnej, starej lojalności i stosunku poddanych do króla, który w dzisiejszych czasach nie znajdzie chyba j)orów- nania.

Od Kazimierza Wielkiego począwszy, wszyscy prawie królowie polscy l)yli we Lwowie, niektórzy nawet przeby- wali bardzo często i bardzo długo tutaj dla spraw rządu i sądu, polityki, dla wojny, która ustawicznie prawie go- rzała od wschodnich granic Rzeczypospolitej. Mimo to jednak każdy przyjazd królewski był dniem tryumfu dla Lwowa. Nabrzmiewają wtedy księgi rachunków miejskich niecodziennymi a hojnymi, czasem rozrzutnymi W3'datkami, pisarz miejski notuje je z większą nawet kaligraficzną sta- rannością, podnoszą kronikarze styl swój w słowa górne i lotne, sam dzień przyjazdu uwidoczniony jest zawsze prawie w księgach dużemi literami, z j)ewną powagą i mo- numentalnością, jak przystoi na epokowy, ważny w dzie- jach miasta wypadek.

Z opisów tych, wzmianek, rachunków miejskich, ze współczesnych relacyi, ze zdarzeń wreszcie dziejowj^ch, które nieraz całą Polskę obiegały na srebrzystych skrzy- dłach „hosanna" i chwały dla naszego miasta powstaje, obok określonego wyżej pojęcia starolwowskiej lojalności, obraz dziwnie piękny i dziwnie czarowny. Obraz miasta, które całą swoją istotą, każdym kamieniem w murach, krwią swoich mieszczan i majątkiem wierne było królom polskim, do ostatniego tchu w piersiach... do ostatniego grosza w kasie. Sława wierności i poświęcenia mieszczan lwowskich dla króla i ojczyzny biegła od krańca do krańca Rzeczypospolitej, a stwierdzona wielokrotnie i krwią przy- pieczętowana w czasie napadów tatarskich, kozackich i tu- reckich, wywoływała hymny pochwalne, pisma dziękczyn- ne, wdzięczne uchwały sejmu, napuszyste pienia panegiry- stów, a w samem mieście żywe i wielkie poczucie miłości dla majestatu królewskiego, którem mieszczanin upajał się, jako czemś wyższem, poświęcanem, świętem nieledwie.

Były, co prawda i przyczyny, które ową aureolę, opromieniającą w pojęciu mieszczan lwowskich osobę każ- dego króla polskiego, sprowadzały do bardziej realnych mianowników. Uciskane coraz to bezwzględniej i coraz

9

swawolniej przez stan szlachecki, przez kupy skonfedero- wanego i luzem chodzącego żołnierstwa, niszczone wojną i gorszą jeszcze od wojny polityką ekonomiczną, celną i przemysłową szlacheckiej Rzeczypospolitej, widziały mia- sta polskie, a razem z niemi i Lwów we władzy królewskiej jedyną ostoję i nadzieję ratunku. Był król dla miasta sza- farzem przywilejów, rozdawcą jarmarków, wolnych skła- dów, orędownikiem cechów, hył dla nich ostatnią instan- cyą sprawiedliwości, ojcem i opiekunem, któremu się użalić na krzywdy, którego prosić można o zakaz drugiemu, aby nie krzywdził, aby psot nie wyprawiał, aby nie łamał przy- wilejów, swobody szanował...

Ale tutaj właśnie moment polityczny przechodzi... w dramat. Ow o wyśnionej potędze majestat królewski niemniej był słaby, niemniej bezsilny od tych, co się jego opiece poruczali. Płaszcz purpurowy królów polskich, już od Zygmunta III. począwszy, nikogo ogrzać^ -nikogo - ochronić nie potrafił przed^samo wolą szlachecką, pergami^- nowe przywileje o majestatycznych pieczęciach nie miały wielkiej mocy wykonawczej, nie było siły, któraby obro- niła mieszczan od żdzierstwa i wyzysku, od niesłusznych i samowolnie nakładanych kontrybucyi własnego żołnier- stwa i od całego szeregu nadużyć a politycznej lekkomyśl- ności, która nie dopuściła do wytworzenia się stanu miesz- czańskiego i sj)0\vodowała ostateczny upadek miast. Jeżeli tedy mieszczaństwo mimo wszystko garnęło się do maje- statu królewskiego i otaczało go świętą nieledwie czcią, jeżeli sami królowie wreszcie wśród mieszczaństwa czuli się nieraz bardziej u siebie, aniżeli w obliczu sejmu war- szawskiego i Najjaśniejszych stanów Rzeczypospolitej, to węzły tej przyjaźni nie były snadż z materyalnej przędzy osnute, a „szczęśliwe przyjazdy" królów czczą tylko cere- monią i urzędową paradą.

Xa zewnątrz bowiem cechy parady miała ta ceremo- nialna strona i)owitania, żegnania i czci oddawanej królom za ich |)ol)ytu we Lwowie. E:ntuzyazm zwykł się na ogół w jednakich formach objawiać, tylko na tej formie wiek każdy wyciska swe charakterystyczne piętno stylowe i oby- czajowe.

10

Stąd też pobyty królów polskich we Lwowie sporo dostarczają materyału do historyi obyczajów, a każdy tego rodzaju obchód jest skończonym dla siebie obrazkiem, skromnym początkowo, treściwym i skąpym w słowa, tak jak dzieje średniowiecza, poważnym i wspaniałym jak od- rodzenie z czasów Jagiellonów i Stefana Batorego, w wy- bujałe wreszcie formy baroka przechodzącym za dalszych królów, do ostatniego, którego noga wśród okrzyków radości i tryumfu we Lwowie stanęła, t. j. do Augusta II. Z czasem wyrobił się nawet pewien ustalony sposób wi- tania królów, parada stawała się szablonem, ale i w tym szablonie dużo było zawsze kolorytu miejsca i epoki, dużo niedzisiejszego już obyczaju i form, które w czasach obec- nych mogą się wydać śmicszncmi, ale w każdym razie niejako protoplastami dzisiejszych oł)jawów entuzyazmu, festynów i t. d.

Nie same jednak festyny były treścią pobytu królów polskich we Lwowie. Nieraz nie czas był ani pora na uroczystości, wśród klęsk spadających na kraj i na miasto, czasami znowu przyjeżdżali królowie w sprawach państwo- vvych, po kilkakroć wreszcie stał się Lwów faktyczną sto- licą Polski, skąd szły manifesty po wszystkich wojewódz- twach, ziemiacłi i powiatach, dokąd dążyli posłowie za- graniczni, gdzie się ważyły losy całego Królestwa. Cichły wtedy powitalne grzmoty armat, muzyki radosne tony i huczne okrzyki, gasły stosy ognia i race fajerwerków król sam powszedniał, stawał się zwykłym sąsiadem, go- ściem drogim, największą czcią otaczanym.

Nie będzie rzeczą niniejszej pracy śledzić krok za kro- kiem pob3't królów polskich we Lwowie, opowiadać, co tutaj czynili, jakiego rodzaju sprawy polit3'czne załatwiali. Autorowi chodziło bardziej o obyczajową stronę stosunku mieszczan do majestatu królewskiego, a w tym względzie właśnie źródła lwowskie dostarczają sporo ciekawego ma- teryału. Przede wszystkiem Księgi przychodów i roz- chodów miejskich, przechowywane w Archiwum miej- skiem, pod sygnaturą A. III., stanowią niewyczerpaną ko- palnię szczegółów, z których dotychczas korzystał w tym

11

kierunku jedynie Zubrzycki w „Kronice miasta Lwowa- i dr. K. Heck w pracy „Pobyt Władysła- w a IV. we L w o w i e".

Drugiem, niemniej cennem źródłem kroniki lwow- skie, a mianowicie J. H. Zimorowicza „Leopolis triple.K" i ks. Józefowicza „Kronika m. Lwowa". Obaj ci historycy lwowscy uzupełniają się wzajemnie, bo podczas gdy Zimorowicz urywa na Władysławie lY., Józe- fowicz opowiada o pobytach we Lwowie królów dalszych od Jana Kazimierza począwszy, obaj też bardzo wy- mowni, gdy chodzi o opis zewnętrznej strony przyjęcia królów i notują dokładnie każdy prawie ich pobyt we Lwowie.

Hardziej natomiast jcdnostronnem źródłem jest Wie- lewicz w swojej kronice zakonu Jezuitów we Lwowie p. t. „Historia c o 1 1 e g i i Le o p o 1 i e n s i s S. J." (rękopis przechowywany w bibliotece nadwornej we Wiedniu). Notuje on wprawdzie każdy i)obyt królewski we Lwowie, o tyle jednak, o ile odnośny król odwiedził kościół Jezui- tów, do tego stopnia, że na przykład z pewnego rodzaju ża- lem wspomina, jak August II. mimo uprzejmych zaprosin rektora nie raczył się, w czasie swego we Lwowie pobytu, pofatygować do Jezuitów.

Dalsze szczegóły o pobytach królów polskich we Lwo- wie rozrzucone mimochodem w różnych rękopisach, wydanych już drukiem źródłach dziejowych, lub wreszcie historycznych opracowaniach, które w dalszym ciągu tej pracy na właściwych miejscach będą cytowane. W zebra- niu tych wiadomości, o ile możliwe było dokładnem, choć z natury rzeczy, wobec ogromu literatury odnośnej i szczu- płości wzmianek, niezupełnem, pomocny był autorowi życzliwą radą, czynem i inicyatywą dyrektor archiwum m. dr. Aleksander Czolowski, za co mu też autor na tem miejscu serdeczne składa podziękowanie.

I.

OD KAŹMIERZA DO OLBRACHTA.

KAZIMIERZ WIKLKI JAKO ZDOBYWCA. SKARBIKC RUSKICH KSIĄŻĄT. ZAŁOŻY- CIEL LWOWA. WŁADYSŁAW .IA(iIEŁŁO, CZP;STY (;OŚĆ. .lADWIGA. DOBRO- DZIEJSTWO DLA LWOWA. DARY MIASTA. CESARZ ZYGMUNT WE LWOWIE. ŻAŁOBA. WARNEŃCZYK I WRAŻENIE KATASTROEY. KAZIMIERZ JAGIELLOŃ- CZYK. DYPLOMACYA LWOWSKA I EUTRA ZAJF;CZI:. W.I.\ZD TRYUMFALNY JANA OLBRACHTA. SMUTNY P0WIU')T Z WYPi«AWY BUKOWIŃSKIEJ.

Na skrzydłach wojny i z hufcem zl)rojnym przyhieżał pierwszy król polski do Lwowa i spadł szybko jak orzeł na swoje dziedzictwo. Zaledwie Ijowiem przyszła do Kra- kowa ponura wieść, że książę ruski .lerzy II. Trojdenowicz w^ dniu 7. kwietnia 1340 r. padł od trucizny, podstępnie mu przez własnych bojarów w napoju podanej a już przy końcu kwietnia tegoż roku był Kazimierz Wielki, stryjec zmarłego i spadkobierca, pod Lwowem. Hufce jego zajęły bez oporu podgrodzie, ścielące się wraz ze swymi nionaster}' u stóp dzisiejszej góry zamkowej od strony Żół- kiewskiego przedmieścia, a niebawem i gród sam warowny, drewniany, na szcz3'cie góry otworz3'ł mu swoje bramy. Uniemożliwiając opór na przyszłość, wziął Kazimierz Wielki ze Lwowa zakładników, spalił fort3'fikacye grodu i uniósł zeń bogate łupy, składające się ze złota, srebra i klejnotów przez wieki zeliranych. Były w nich także insygnia książęce, dwie drogocenne korony, tron złocisty li:amieniami sadzony, iDOgaty płaszcz, kilka szczerozłotych krzyżów, z których jeden mieścił w sobie wielką część drzewa Chrystusowego^).

') Dr. A. Czołowski : Lwów za ruskich czasów, Lwów 1891, str. 39, i Wysoki Zamek, Lwów 1910, str. 18—27.

13

Tegoż roku 1340 w czerwcu l)ył Kazimierz Wielki po raz drugi we Lwowie. Rozpoczynała się bowiem wielka wojna z Litwą, która wystąpiła również z prawami swycłi książąt do Rusi. Wojna krwawa, uporczywa, ze zmiennem szczęściem prowadzona zjednoczyła całą Litwę z księciem Luł^artem i l\.iejstutem na czele przeciwko Kazimierzowi, którego popierał król Ludwik węgierski. A wśród tych za- pasów spełniało się

"7!

wielkie przeznacze- nie dziejowe Lwo- wa, który ze zgliszcz i popiołów uróść miał j)od skrzydłami kultury zachodniej w aród warowny i przedmurze Polski. U zmierzchu daw- nej stolicy kniaziów ruskich, zamierają- cej zwolna u stóp góry zamkowej, na wyniosłym zamku, obsadzonym załogą l)olską i wiernymi nowemu porządko- wi Niemcami, by- wał Ivazi mierz Wiel- ki corocznie prawie. Stąd przygotowywał obronę i śledził pla- ny Litwy, stąd z huf- cami swoimi ruszał na mnogie wyprawy wojenne. Wi- dzimy go we Lwowie w sierpniu r. 1350, sama obecność jego tutaj z wiosną roku następnego 13r)l wstrzymała na chwilę nowy najazd Litwy, a gdy króla niestało w je- sieni na I\usi, gdy ciężką niemocą złożony, ledwo żywy dojechał flo Krakowa, padł Lwów natychmiast pod cio- sem ks. Lubarta, który go zdobył, s|)iistoszył i spalił, tak, że Kazimierz Wielki przybywszy tu na wiosnę, same tylko zastał popioły i zgliszcza.

Ryc. 1. Kazimierz Wielki. (Według rys. .). .Miiti-jki..

14

I wówczas prawdopodobnie powstał w umyśle wiel- kiego króla zamiar założenia Lwowa nowego, któryby za- opatrzony we wszelkie środki fortyfikacyjne, jak miasta za- chodnie, urągać mógł dalszym napadom nieprzyjaciół. Po- nowna katastrofa w maju r. 1353 przyspieszyła wykonanie tego. zamiaru. W tym bowiem czasie „Utwini jak po- wiada współczesna zapiska spustoszyli Lwów i wiele ludzi zabili", tak, że z dawnej ruskiej stolicy nie pozostał nawet kamień na kamieniu.

Wtedy przystąpił Ivazimierz Wielki do założenia Lwo- wa nowego, na miejscu dzisiejszego śródmieścia. Wykazano pięknie 1), dlaczego nowe to miasto nie mogło stanąć na dawnem miejscu, stroniem i trudnem do obwarowania według modły zachodniej, dlaczego nie miało być tylko warownią, jak za ruskich czasów, ale także ogniskiem ży- cia handlowego i przemysłowego na lAusi. Zamysł wiel- kiego króla stworzył istotnie gród silny i potężny, który był jako tarcza obronna i jako żywo płonąca pochodnia kultury.

Odtąd przebywał Kazimierz Wielki bardzo często we Lwowie. Ślady jego dłuższego pobytu tutaj znajdujemy pod rokiem 1352 i 1366 2), w którym przez całe lato mieszkał we Lwowie. Za jego wpływem, pomocą, radą, planem, powstawał Lwów nowy, czworobokiem murów obwie- dzion)^ i warownemi basztami, dwoma zamkami. Wysokim i Niskim broniony. Położył Ivazimierz Wielki fundament pod dzisiejszą katedrę i ratusz, nadał miastu prawo mag- deburskie, uposażył w sto łanów frankońskich ziemi, zor- ganizował władze jego, dał mu rząd i sąd, przywileje handlowe i położył trwałe podstawy jego przyszłego roz- woju.

Założyciel Lwowa zmarł w roku 1370, a po jego śmierci władał Rusią z ramienia króla I^udwika węgier- skiego k s. Władysław Opolski. Nowy władca uczynił Lwów swoją stolicą, a podług Zimorowicza ^) odbył praw- dziwie królewski wjazd do miasta, na czele licznych huf-

') Dr. A. Czołowski : Wysoki Zamek. Lwów 1910. ^) Zubrzycki : Kronika miasta Lwowa, str. 35, 39. ^) J. B. Zimorowicza: Pisma do dziejów Lwowa odnoszące się, wydał K. J. Heck. Lwów 1898, str. 72.

15

ców śląskich. Na je^o przyjęcie wysypała się za miasto cała ludność, a głównie niemieccy osadnicy, pocliylano przed nim do stóp sztandary i t. d. Władysław Opol- czyk przebywał bardzo chętnie we I.wowie, bił tu swoją monetę, miasto licznymi przywilejami obdarzył, zatwier- dzając równocześnie wszystkie nadania I\.azimierza Wiel- kiego.

Xaj)rawdę jednakowoż serdeczne węzły między kró- lem a mieszczaństwem Iwowskiem nawiązały się od czasów Władysława Jagiełły. Nie było może króla, z wyją- tkiem Jana Sobieskiego, któryby tak chętnie, tak często, tak prawie co roku we Lwowie przebywał, tak bardzo to miasto ukochał, tyle mu dobrodziejstw wyświadczył, tylu wreszcie j)rzywiiejami zasypał, co Władysław Ja- giełło. W ciągu czterdziestu siedmiu lat jego pano- wania lat 20 wymieniają kronikarze lwowscy i księgi miejskie jako takie, w których król we Lwowie przebywał, nieraz nawet bardzo długo, niekiedy znowu w jednym ro- ku po kilkakroć. Ivról ten, który ustawicznie był w podróży, rzemiennym dy.szlem całą Polskę, Ruś i Litwę objeżdżał, miał tutaj na lUisi i we Lwowie najwięcej do czynienia. Wszak mnóstwo miast, miasteczek i wsi lokował tutaj na prawie niemieckiem, fundował klasztory, kościoły, wszak kraje ruskie na nowo urządzał, organizował, szmatami ca- łymi ziemię rozdarowywal. Tutaj doj)iero czuł się panem i królem, tutaj jako na własnem dziedzictwie szukał pod- staw dla władzy swojej wzmożenia. Tak był jjopularnym, powszednim gościem we Lwowie, że nawet Zimorowicz, żyjący już w czasach pompy i ceremoniału, który o każ- dym wjeździe królewskim umie opowiedzieć ze swadą reportera dziennikarskiego, jak to było, kto osobę królew- ską witał, o uroczystościach z powodu przyjazdu WTady- sława Jagiełły nic nie wie, a księgi miejskie z całą pro- stotą notują raczej, to co się stało za pobytu kró,a we Lwowie (He(jf'. in Lembiinja exislentej, aniżeli sam jego przyjazd.

Aniołem, który dobrodzieja tego szczodrego u bram Lwowa wyprzedził, była żona jego, wielka królowa Ja- dwiga. I^o śmierci Ludwika węgierskiego ruszyła ona w roku i:)87 wraz ze znakomitym pocztem panów polskich,

16

celem odzj^skania Rusi ^). Płacz i żałoba towarzyszyła, tej prawdziwie tragicznej w dziejacli naszych postaci, w jej tryumfalnym pochodzie. Oto po tylu uprzednich ciosach życiowych dotknęła w owej chwili śmierć matki, a ko-

Kyc. '1. Królowa Jadwiga. iWedłuf? rys. .1. Matejki. i

nieczność twarda a poświęcenie się dla ojczyzny, a wola wreszcie tych samych panów, którzy dla dobra Polski ka-

^j Por. K. Szajnochy : Jadwiga i Jagiełło.

- 17

zali się jej wyrzec serdecznego kochania i oddać dłoń ol)ceniu, strasznemu dla niej Litwinowi, ta sama twarda niewola majestatu wiodła obecnie na lUiś.

-SiS---

Ryc. 3. Władysław Jagiełło. (Według rys. W. liljas/.a.;

W dniu 2. marca 1387 stanęła Jadwiga ze swoim or- szakiem w Gródku pod Lwowem, wysyłając stąd posły do miasta, dumnego już wówczas, potężnego, wojennego, z żą- daniem otwarcia bram. Lwów zawahał się chwilę, me-

18

pewny co począć z namiestnikami węgierskimi, z listem ostrzegawczym Władysława Opolczyka, że to nie Jadwigi, lecz starszej jej siostry Maryi dziedzictwo. Ale walianie trwało bardzo krótko. Poszli bowiem rajcy Lwowa do Gródka, pokłoniły się ochotnie młodziutkiej królowej te brodate, w futrzanych szubach, z niemiecką jeszcze mową na ustach, ale z polską już myślą w sercu, postacie miesz- czan lwowskich, a uwożąc przywilej, zatwierdzający dawne prawa rzeczy[)ospolitej miejskiej, otworzyłi' chętnie i na oścież bramy miasta aniołowi, którego sto[)a po raz pierw- szy w dniu 9. marca tegoż roku« 1387 i niestety po raz ostatni stanęła we Lwowie.

W kilka miesięcy później zawitał i Jagiełło, w powro- cie z apostolskiej wyprawy z Litwy, po raz pierwszy do LwowaM. Przez trzy miesiące bawił wtedy król z królową i całym swoim dworem w mieście naszem. I ])atrzył lud lwowski z podziwem ł uwielbieniem, jak na rynku klękał ])rzed majestatem królewskim Piotr wojewoda mołdawski, jak razem z pięciu swoimi przednimi bojarami składał na ręce metroi)olity (>yj)ryana przysięgę i całował drzewo ży- wota na znak, że sam, wraz z ludem swoim i krajem, wier- nym zostanie na zawsze wasalem polskiej korony. I jeszcze większy był dziw, gdy się na bruku lwowskim okazali brodaci bojarowie moskiewscy, razem z Wasylem, synem wielkiego księcia moskiewskiego Dymitra, który na Niskim Zamku zawierał przymierze z Jagiełłą. (3dtąd, jak już wyżej wspomniano, był król prawie corocznym gościem we Lwo- wie, uwielbiany i czczony j)rzez mieszczaństwo, które jemu i królewskiemu dworowi nie szczędziło podarków, darów honorowych, prezentów, odwdzięczając się w ten sposób za liczne dobrodziejstwa z rąk jego otrzymywane. A były te dobrodziejstwa podwaliną dobrobytu miasta i jego świetności. Obok stu łanów, nadanych przez Kazimierza Wielkiego, wydzielił Jagiełło na rzecz Lwowa wielkie ob- szary w znacznym od murów miejskich promieniu t. z. pustkowia, które zabiegliwość i praca mieszczan lwowskich zaludniła wioskami i koloniami, wyzłociła łanami zbóż,

^) Szczegóły z pobytów Władjsława Jagiełły we Lwowie roz- rzucone są w „Pomnikacłi dziejowycli Lwowa", wyd. dr. A. Czołow- ski, tomów 3, por. także Długosza i Zubrzyckiego „Kronikę".

19

pasiekami i t. d. Jagiełło przeniósł ostatecznie metropolię łiaiiclvą z Halicza do Lwowa, świadczył kościołom tutej- szym, klasztorom, szpitalowi, wyniósł Lwów do rzędu naj- większycłi i najpotężniejszycti miast w Polsce, a mieszczań- stwo lwowskie stało się za jego czasów ważnym czynni- kiem politycznym, którego zdanie nawet w kwestyi na- stępstwa tronu nie było królowi obojętne, jak świadczy dokument z r. 1425, zapewniający ze strony Lwowa na- stępstwo na tron polski potomstwu Władysława Jagiełły.

Nie było zdarzenia historycznego w Polsce, ani wa- żniejszego wypadku w rodzinie królewskiej, którego eclio nie odbiłoby się we Lwowie. Tutaj jechał on z rozpaczą w sercu po śmierci królowej Jadwigi w r. 1399, szukając w ulubionych łowach i w |)ol)ożnych uczynkach ukojenia, tutaj w kościele Dominikanów fundował za duszę ukocha- nej małżonki swojej fundacyę mszalną, tutaj też w lat kilka potem zjeżdżał z drugą swoją żoną Anną dla odzy- skania I^odola, w sprawach wołoskich, dla ułagodzenia wreszcie niesnasek małżeńskich, których sprawca Jakób z Kobylan herbu (irzymała przez dwa lata pokutował na lwowskim Wysokim Zamku.

Najbartlziej jednak dla Lwowa pamiętnym był dwu- krotny pobyt królewski we Lwowie w r. 1110, roku wie- kopomnej bitwy grunwaldzkiej. Wśród wielkich przygoto- wań do walnej rozi)rawy z Ivrzyżakami, wczesną wiosną r. 1410, gdy tylko j)ierwsże lody ruszyły, dnia 21. marca był już Jagiełło razem ze swoim licznym dworem we Lwowie, tutaj wygotowywał szczegóły planu kampanii, upewniał sobie j)ieniężną pomoc mieszczan lwowskich. Do Lvvowa też po odniesionem zwycięstwie odesłał część jeń- ców krzyżackich i zaraz z początkiem jesieni tego samego roku, zanim jeszcze stanął po zwycięstwie w Krakowie, przybył olbrzymiem kołem na Kijów do Lwowa, wioząc ze sobą zdobyte sztandary krzyżackie, które późnitj uwi- snąć miały w katedrze na Wawelu.

Witało wówczas miasto potężnego a ukochanego króla z radością i uniesieniem, wśród bicia dzwonów kościelnych, witalnym okrzykiem i uroczystem Te Deiim ^).

'j Por. Fr. .Jaworski: Lwów za .Jagiełły. Lwów 1910.

20

W roku 1415 przepędził król we Lwowie święta wielkanocne, a w dwa lata później dochodziło tutaj do skutku trzecie małżeństwo królewskie z Elżbietą Granow- ską. Do Lwowa też przyjechał Jagiełło prosto po ślubie od])Ytym w Sanoku i tutaj bawił z królową do jej ko- ronacyi w Krakowie, na którą mieszczanie lwowscy po- wieźli w darze między innymi 300 cytryn i 7 kamieni wyziny.

Wśród takiej różnej doli wytworzył się między kró- lem a mieszczaństwem stosunek poufały. Panowie ratusza lwowskiego nawiedzali go, ilekroć przebywał pod Lwo- wem, czy to w Gródku, Dol)rostanach, czy Batiatyczach, król przysyła na stół radziecki w ratuszu w darze upolo- waną przez siebie dziczyznę, w zamian za dary i prezenta ratuszowe.

Dary te i prezenta były esencyonalną treścią ceremo- nii powitalnych, a zadziwiają dziś swą prostotą i utylitar- ną, użytkową stroną. Dostawał więc król sukno najroz- maitszego gatunku i rodzaju na łokcie, lub całe postawy, pieprz w niezrozumiałych dla nas ilościach, korzenie, ryby, zwłaszcza wyzinę i kawior, kobierce, trzosy i t. j). W r. 1416 na przykład złożono królowi dar honorowy w postaci pary wołów opasowych, beczki miodu syconego, kilku kamieni pieprzu i paru bochenków chleba białego. Rów- nocześnie wyprawiono w tym roku na cześć króla bankiet w ratuszu, który kopę groszy praskich kosztował. Również i orszak królewski był obficie honorowany w naturaliach i artykułach spożywczych, a pisarze z kancelaryi królew- skiej otrzymywali zwykle w podarunku każdy parę butów, co zdaje się świadczyć, że nawet wówczas dobrobyt ludzi, utrzymujących się z pióra, nie musiał być zbyt wielkim.

Zresztą buty w ówczesnem pojęciu służyć mogły rów- nież jako dar honorowy, tak samo jak dziś na przykład każde album z fotografiami. Kiedy bowiem w r. 1429 cesarz niemiecki Zygmunt, dążąc na zjazd do Łucka, bawił wraz z cesarzową we Lwowie, otrzymał w darze od miasta między innemi małe futerko za 30 groszy, a cesarzowa dwie pary butów za 36 groszy.

Razem' z Jagiełłą bywała także we Lwowie niejedno- krotnie i jego rodzina (król ten był, jak wiadomo, cztery razy

21

żonaty), także i bracia. Wszystkich miasto odpowiednio honorowało, a księgi rachunkowe miejskie z tych czasów posiadają osobną rubrykę „honorałiones'', w której wszystkie te dary skrupulatnie, z podaniem ceny, notowano.

Po raz ostatni bawił Jagiełło we Lwowie w r. 1431, a w trzy lata potem, w drodze do Lwowa, umarł w Gród- ku. O jego popularności we Lwowie i sympatyi daje wy- obrażenie niezwykła w owych czasach i ani przedtem, ani potem nie powtarzająca się manifestacya żałobna. Na wia- domość bowiem o śmierci królewskiej, obok wspaniałych i bardzo kosztownych egzekwii w katedrze, uchwaliła Rada miejska i pospólstwo, ażeby miasto przez cały rok wstrzy- mało się od bankietów, zabaw weselnych, śpiewu, muzyki i tańców.

Młody następca Jagiełły, Władysław Warneń- czyk, zaraz w pierwszym roku panowania swego przybył do Lwowa V). Rycerski, wielkie nadzieje rokujący król, pozyskał też sobie sympatyę mieszczan, a z ratusza znowu wynoszono mu dary w formie różnych materyi, pieprzu, imbieru i t. p. rzeczy. W r. 1436 odbierał Władysław Warneńczyk publicznie na rynku lwowskim hołd od ho- spodara wołoskiego Eliasza, a najbardziej dał się poznać i najlepszą po sobie zostawił pamięć w roku 1439, gdy wraz z całym dworem przez całą zimę przebywał we Lwowie. Jeszcze dążąc na nieszczęsną wyprawę turecką, w I^udzie po drodze, zatwierdził wszystkie przywileje mia- sta, przydając nowych, a ważnych, jak prawo składu wol- nego, mocą którego każdy kupiec, przejeżdżając przez Lwów, musiał tu przedewszystkiem towary swoje wysta- wiać na sprzedaż, przywilej ważny, bo dawał kupcom lwowskim w ręce cały handel wschodni.

W przywilejach tych nazywa Władysław Warneńczyk miasto Lwów tarczą i murem przeciw poganizmowi fclij- peiis et nuirus contra paganismiimj. Wobec postępów oręża tureckiego nie była to wcale czcza nazwa, ani przenośnia, ale surowa i twarda rzeczywistość. W drodze już na śmiertelne pole pod Warną rzucił Władysław ów szczytny przydomek miastu naszemu, jakby na pożegnanie i na

') Zubrzycki, sir. 97 i dalej.

22

długie wieki przykaż i spuściznę. On był pierwszym, który zrozumiał i głośno wyraził wielkie posłannictwo Lwowa, a może też widział oczyma duszy przyszłe losy miasta w paszczęce wrogów leżącego.

Ryc. 4. Władysław Warneńczyk.

. (.Według rys. J. Matejki.)

To też gdy w r. 1444 rozległa się po całej Polsce jak grom wieść o klęsce pod Warną, wywołała ona we Lwo- wie formalną rozpacz i niedowierzanie, llada miejska w}-- syła na własny koszt posłańca, na same pobojowisko, ad Regem scriitandiim, dla odszukania króla i spraw- dzenia nieszczęścia. Kosztowała ta wyprawa 17 dukatów

23

węgierskich, sumę, jak na owe czasy, wprost ogromną. Równocześnie starosta lwowski, na przeljłaganie niebios, wystawił przy ul. Garncarskiej (dziś Batorego) kaplicę i osadził w niej dwu zakonników, ślubując, że w razie,

l-iyc. .). Kazimierz Jagiellończyk. (Według rys, J. Mal.jki.i

gdy król się odnajdzie, on na tern miejscu ufunduje duży kościół. Niestety król nie powrócił, a kaplicę jeszcze tego samego roku zburzył napad tatarski.

W ciągu długiego swego i pełnego cliwały panowania był Kazimierz Jagiellończyk wszystkiego pięć razy we Lwowie, zawsze w sprawach rządowych, a głównie

24

dla utrzymania w karbach hospodarów mołdawskich i utrzymania Mołdawii w ręl^ach Polski i). Kwestya hospoda- rów mołdawskich sprowadziła go po raz pierwszy do Lwo- wa w r. 1448, potem znowu w r. 1460, 1468, 1469 i po raz ostatni wreszcie w roku 1485 razem ze synami Janem Olbrachtem i Aleksandrem, na czele 20.000 szlachty, w dro- dze do Kołomyi dla odebrania hołdu od hospodara woło- skiego. W sprawach tych, często bardzo drażliwych i za- wikłanych, oddawali mu mieszczanie lwowscy znaczne usługi, jako obznajomieni dokładnie ze stosunkami na Wo- łoszczyźnie, z którą miewali tysiące kupieckich interesów. W r. 1469 dwóch rajców miejskich sprawowało funkcye agentów dyplomatycznych, mających, poza uregulowaniem stosunków handlowych między Polską o Mołdawią, bardzo dyskretną misyę wybadania stosunków i usposobienia, tak samego chytrego wojewody Stefana, jak i jego dworu. Z poselstwa tego wywiązali się rajcy, jak powiada Zimo- rowicz, dokładnie -j i ku zupełnemu zadowoleniu króla.

Za każdym pobytem przyjmowało go miasto uroczy- ście i przynosiło dary^). C.iężkie były czasy podówczas. Zdobycie Kilii i Białogrodu przez Turków podcięło zupełnie handel lwowski, najznakomitsze rody kupieckie pobankru- towały i dlatego też miasto na przyjęcie króla musiało się zapożyczać. Mimo to jednak znajdujemy w księgach ra- chunkowych sporo pozycyi na dary królewskie, na piwo, na korzenie i t. p., a wśród nich jeden dar, dla zwyczajów współczesnych bardzo charakterystyczny. Mianowicie rajcy miasta Lwowa, dla nadania większej powagi swojemu urzędowi, sprawili sobie, naturalnie z funduszów miejskich, sześć futer zajęczych, w których występować mieli w cza- sie większych uroczystości. Królowi podobały się te futra do tego stopnia, że się po prostu o nie przemówił, a rajcy mu je z całą gotowością, jako podarek honorowy, oddali.

Syn i następca Kazimierza Jagiellończyka, Jan Ol- bracht, jeszcze jako królewicz dal się poznać Lwowia-

1) Zubrzycki, str. 106 i t. d.

2) Zimorowicz: Kronika, wyd. K. J. Heck, str. 109.

3) Arch. m. III. 2., str. 478. "

25

nom z najlepszej swojej, rycerskiej strony, która wśród rycerskiego mieszczaństwa zawsze sympatyczny znacho- dziła oddźwięk. Za życia ojca jeszcze, uganiając się po Rusi za Tatarami, to dążąc na wyprawy wołoskie, często

0k

%L

^»^

^^L^^^B^^r^ ' '

J

!9Bl>'^

mai--

;- r.PA^^l-

Hyc. r. Jan Olbracht. (Według rys. J. Matejki.

miał sposobność przebywać we Lwowie. I3ył w roku 1487, przywożąc z ramienia swojego ojca uwolnienie dla miasta na dwa lata od wszelkich podatków, których dochód miał być użyty na umocnienie fortylikacyi i obdarzony został

26

dwoma sztukami adamaszku, złotem przerabianego i). W dwa lata później, wracając ze zwycięskiej wyprawy na Tatarów, odbył do Lwowa wjazd tryumfalny z niezwykłym przepy- chem. Wjeżdżał sam na koniu, potężny, wyniosły, wśród sztandarów złotem połyskujących, otoczony zwycięskimi hufcami, z których ostatni niósł chorągwie na wrogu zdo- byte, a między niemi wielki sztandar z półksiężycem. Tłum jeńców tatarskich w łykach zamykał ten wjazd tryumfalny, któremu towarzyszyły okrzyki radości całego miasta. Za- bawił wtedy królewicz przez dłuższy czas we Lwowie i wziął udział w uroczystości położenia kamienia węgiel- nego pod ])udującą się właśnie wieżę ratuszową-).

W ośm lat później (1497) na polu pod cerkwią św. Jura zgromadziły się znowu wojska polskie na wyprawę wo- łoską. Sam, już wtedy król, Jan Olbracht przybył z po- czątkiem czerwca do Lwowa, odbywał przeglądy wojsk na placu św. Jura w najlej)szej myśli i nadziei, nie zwa- żając nawet na niefortunne prognostyki i znaki niebieskie, których mu niebiosa, według relacyi Zimorowicza, nie szczędziły.

W połowie listopada gruchnęła j)0 Lwowie wieść o strasznej klęsce wojsk polskich w lasach bukowińskich. W ślad za nią nadeszły niedobitki nieszczęśliwej wyprawy, zgłodzone, obdarte, z głowami w dół pospuszczanemi, jak powiada Zimorowicz. Ci, co konno wyjechali pełni fanta- zyi, teraz pieszo powrócili, szlachta zmieszana z żołnie- rzem zaciężnym. Karety pańskie zamieniły się w ambu- lanse dla chorych, albo karawany, w których zwożono za- bitych, celem pogrzebania ich w kościołach lwowskich. Żałość ogromna ścisnęła serca Lwowian na widok tych głodnych i wyczerjianych do ostateczności rycerzy, naj- większy zaś żal wzbudził sam król, który bardziej ze żalu, niż niemocy rozchorował się i nie chcąc nikogo widzieć, zamknął się w izbie na Niższym Zamku. Majestat królew- ski nie miał nawet powozu, którymby mógł odjechać do

1) Zubrzycki, str. 124. ^) Zimorowicz, str. 100. ^) Zimorowicz, str. 103.

21

Krakowa, miasto przeto ofiarowało mu pojazd wraz z czwórką koni, którymi król przyszedłszy nieco do zdro- wia odjecłiał.

Od tego nieszczęsnego roku nie widział Lwów więcej w muracti swoich Jana OlJjrachta, nie widział też jego na- stępcy Aleksandra, a i dla Zygmunta Starego Lwów nie stanowił miłego wspomnienia, ze względu na to, że tutaj rozł)iło się marzenie i cel jego całego panowania.

II.

KOKOSZĄ WOJNA.

ZYGMUNT I. WE LWOWIE. JEGO UTRAPIENIA. CHOROBA. PONURY WIDOK. , KO- KOSZĄ WOJNA^ ZBIOROWE PIENIACTWO. NIEWO.IENNE GWARY. KORREK TURA PRAW. ZGROMADZENIE POD ŚW. JUREM. DRUGIE ZERRANIE POD ZBOISKAMI. BURZA I PANIKA. W KLASZTORZE ERANCISZKANÓW. DALSZE SPORY. AUDYEN- CYA NA SCHODACH NISKIEGO ZAMKU. KAPITULACYA KRÓLEWSKA. KORONA I RERLO NA RATUSZU.

Jakoś dziwnie nie miał król Zy<Jnuint I. szczęścia we Lwowie. Nie spotkała go tutaj ani jedna ])rzyjemna cliwi- la same tylko troski, zmartwienia, chorobę niósł mu pob3't we Lwowie, a komnaty jego rezydencyi na Niskim Zamku świadkami były holów, które duszę wielkiego króla targały na widok, jak wszystkie plany jego panowania, za- mysły dla dobra powszechnego, dla potęgi kraju, dla ubez- pieczenia granic od wroga zewnętrznego, rozbijały się o niechęć, nieufność własnych poddanych i owego gminu szlacheckiego, który tak dziwnie krótko widział, tak ogłuchł na potrzeby państwa, własnego tylko interesu pilnując.

Po raz pierwszy zobaczył Lwów króla Zygmunta w roku 1509, gdy jednooki Bogdan, hospodar wołoski, spu- stoszył ogniem i mieczem Ruś całą i przez trzy dni ol)lę- gał Lwów. Na wiadomość o tem wydał król uniwersały wzywające do pospolitego ruszenia, a sam zebrawszy na prędce hufiec jazdy, pospieszył zagrożonemu miastu na pomoc. Nieprzyjaciela jednak nie spotkał już pod Lwo- wem, gdyż ten cofnął się pospiesznie, a tymczasem sam król złożony ciężką niemocą legł na Niskim Zamku i tutaj kilka tygodni przepędził na łożu boleści ^).

1) Zimorowicz, str. 111.

29

Za drugim pol)ytem w roku 1521 widział król spu- stoszone, jak okiem sięgnąć w promieniu Lwowa, wsie i sadyby ludzkie przez Tatarów i widział także, jak dumna, potężna Rzeczpospolita, chwałą czynów swoich bohater- skich świat cały napełniająca bezsilną jest wobec zwy-

Ryc. 7. Zygmunt I. (Według rys. J. Matejki.)

klych rabusiów i łupieżców, których lada straż pograniczna,

dobrze zorganizowana, mogłaby od granic Polski odeprzeć.

A już prawdziwy a ponury dramat rozgrywał się

w duszy króla Zygmunta za trzecim jego i ostatnim poby-

30

tern we Lwowie w roku 1537, w czasie smutnej pamięci „wojny kokoszej". Nie było zda się troski, upokorzenia, któregoby mu był oszczędził rycerski kwiat narodu, nie było takiego połamania, podeptania majestatu królew- skiego, zaślepienia, idącego wpoprzek wszelkim zamysłom polityki państwowej, nie było pośmiewiska, na któreby nie była narażona wobec wrogów cała Najjaśniejsza Rzecz- pospolita.

Smutek zbiera i żal i głęboka gorycz dziś jeszcze, gdy się czyta nabrzmiałe samowolą i egoizmem szlachty karty współczesnych opisów M, gdy przed oczyma stanie ów obraz rokoszu szlacheckiego, obraz taki dumny, potężny, setkami tysięcy głów rozkołysany i słowami mówców zło- toustych i całą wielką oświatą złotego wieku, a tak mimo to zaciemniony lekkomyślnoś'cią, krótkowidztwem poli- tycznem, tak rozswawolony wybujałym indywidualizmem, szerokim rozmachem i gęby i kordą, ale nie przeciw wro- gowi zewnętrznemu, a raczej na to wszystko, co jeszcze pięknymi, złotymi promieniami padało na Polskę Zy- gmuntów.

Taki olbrzymi obraz... zbiorowego pieniactwa.

Z wiosną roku 1537 podeszły uniwersały po kraju z wieścią o koronnym nieprzyjacielu. Był nim Petryłło ho- spodar wołoski, byli Tatarzy, którzy rok rocznie zapuszczali pustoszące zagony w głąb I\zeczypospolitej. Ogłoszoną została wojna wielka i święta w obronie własnych rubieży.

Czekała na wojnę cała Ruś Czerwona, czekał Lwów zawsze w pogotowiu będący, dnia niepewny, ani go- dziny.

A tymczasem na jego polach przedmiejskich i pod świętym Jurem i na Bajkach i na polach Zniesienia a Zbo- isk gromadziły się tłumy szlacheckie. Ze wszystkich ziem i województw płynęły tu zastępy barwne, zbrojne i ])ano- wie rada osiwiała w boju i pokojowych pracach i szara- czek i piastuny urzędów wszelakich, ziemskich, wojewódz- kich i koronnych. Cała Rzeczpospolita dała sobie rendez

^) Górski: Conciones etc, wydał dr. Wojciech Kętrzyński. Kra- ków 1877. Orzechowski: Annales i t. d.

31

vous na polach i)odlwowskich ; wszystko, co tylko było wielkiego urodzeniem, urzędem, co było solą Rzeczypo- spolitej i jej złotem błyszczącem i żelaznym koncerzem, to wszystko zjechało się posłuszne wici królewskiej i wojen- nenm zawołaniu. 150 tysięcy męża szlacheckiego stanęło wówczas pod Lwowem potęga, która całą ziemię wo- łoską, całą hordę nogajską w puch, na szablach, roznieść by mogła.

Ale dziwnie jakimś niewojennym gwarem rozgadała się ziemia lwowska. Nie było grzmiących wojennych okrzyków, nie wylatywały szable z pochew, a wśród tego ogromnego, niezmiernego tłumu nie szedł jakoś dreszcz wojenny i pomruk, obozowa modlitwa... pro rege et patria!

Miasto tych głosów szły jakieś inne, których nie zapa- miętały żadne wielkie pobojowiska od Grunwaldu po- cząwszy — głosy swarliwe, skargą roznamiętnione i ża- łobą, a tłum się nimi upajał, wsłuchiwał się w nie, jak w dźwięki syrenie, jak w słowa pokusy. Szable wisiały u boku, a szlachta kodeksy prawne pod pachą nosiła, zwoje aktów procesowych, z sążnistemi rekryminacyami przeciwko władzy królewskiej, z chęcią przeparcia swoich żądań, praw, prerogatyw, wolności, których nikt nie na- ruszał, a które Zygmunt wtłoczyć raczej pragnął w ramy dobra państwowego.

Tworzyły się gruj)y, kółka radzące, burzliwe zgroma- dzenia, burza wisiała w powietrzu nad tronem królewskim, z dnia na dzień chmurzył się polityczny horyzont.

(iłówną przyczyną, która roznamiętniała umysły szla- chty do najwyższego stopnia, była sprawa ceł i metryki koronnej, (^ło, uchwalone przez senat w roku 1510, dole- gało szlachcie, nie tyle nawet istotnym swoim ciężarem, ile poczuciem, że stan rycerski wolnym być winien od tego rodzaju ciężarów, metryka zaś, podług której dla po- większenia dochodów skarbu królewskiego ściągać i,jiano puszczone w zastaw lub dzierżawę dobra koronne, dotykała tych przedewszystkiem, którzy w ten sposób, dzierżawy, zastawu, czasowej darowizny, doszli do bogactw i znacze- nia. Między najbardziej przestraszonymi metryką był mar- szałek koronny Piotr Kmita, wichrzyciel o strasznej potę- dze, opartej na popularności wśród tłumów szlacheckich.

32

Obok tych głównych, tysiączne jeszcze były inne po- wody, które w głowach szlacheckich słomiany ogień roz- palały. Intrygi Bony, dokonana za życia ojca elekcya Zy- gmunta Augusta, rozdawnictwo wakujących godności i urzędów, uwalnianie się senatorów od pospolitego ru- szenia, a także rozbudzone pod wpływem romanizmu kra- somówstwo i gadulstwo, chętne do popisywania się fraze- sem, wszystko to utworzyło atmosferę duszną na chmur- nem tle wył)ujałości interesów osobistych.

Wtem w połowie lipca przyjechał król do Lwowa, w towarzystwie Jana Tarnowskiego, hetmana w. koron- nego i osiwiałych panów rady i senatu. Nie taj nem mu było, co się dzieje, czuł, że z wyprawy na wroga nic nie będzie więc zamknął się na Zamku Niskim i snuł go- ryczne, ponure myśli z senatorami, co rol)ić, co dalej po- cząć. Sytuacya bowiem stawała się coraz tragiczniejszą, gdyż szlachta, ujrzawszy się w tak ogromnej liczbie, po- stanowiła użyć groźnej swojej potęgi do wytargowania na królu jak najdalej idących ustępstw.

Po długich więc partykularnych naradach zeljrał się ogół szlachecki na placu św. Jura, na pierwsze ogólne zgromadzenie pod gołem niebem, razem ze senatem. Obra- dowano długo i burzliwie, a delegacya zgromadzenia za- niosła królowi na Niski Zamek sformułowane żądania szlachty, których tu omawiać bliżej nie będziemy. Ivról odpowiedział za pośrednictwem kasztelana poznańskiego, Jana Górki, ale odpowiedź jego nikogo nie zadowolniła, wywołując tylko jeszcze większe rozgoryczenie. Ostatecznie postanowiono na drugi dzień, to jest dnia 22. sierpnia zwołać ogólne zgromadzenie na polach, za dzisiejszą Żół- kiewską rogatką, pod Zboiskami.

Poranek dnia owego, 22. sierpnia, był prześliczny, słoneczny, skwarny. Na polach pod Zboiskami zebrał się cały 150 tysięczny tłum szlachty, razem z senatorami, utworzono koło i poczęł}' się obrady.

Żadne dzisiejsze tłumne zgromadzenie pod gołem nie- bem, żadna, choćby tysiączna manifestacya, nie może dać nawet przybliżonego wj^obrażenia o owem potwornem roz- miarami zbiorowisku ludzkiem, roznamiętnionem do naj- W3^ższego stopnia, a do tego uzbrój onem od stóp do gło-

Sa- wy i porywczem do kordą za lada okazyą. I tutaj trzeba oddać hołd wyrobieniu pniiamentarnemu ówczesnych tłu- mów szlacheckich, Idóre umożliwiło obrady w tak niesły- chanie ogromnej masie ludzkiej.

Przemawiali jeden za drugim mówcy znakomici, agi- tatorowie pierwszorzędni, umiejticy grać na duszy szla- checkiej po mistrzowsku, schlebiać jej wielkiemi słowami i uśpić wreszcie sumienie i rozum polityczny. Więc naj- pierw mówił Piotr Zborowski, kasztelan małogoski, z ogrom- nym a})lauzem i krzykiem, na znak zgody, u wszystkich obecnych, potem krótko l^siążski, potem Dembiński, Siera- kowski, Gomóliński, Taszycki, starzec sędziwy, sędzia kra- kowski, którego słuchano z największą uwagą i milcze- niem, a wreszcie Marcin Zborowski i Odrowąż.

Argumenty spadały jeden po drugim na rozpalone mózgi szlacheckie. Z nieprzyjacielem domowym wo- łano — najpierw trzeba ])orządek zrobić, a gdy się Rzecz- pos{)olita wewnątrz naj)rawi, to i z zewnętrznym nieprzy- jacielem da sobie radę. Niemasz porządku, niema prawa, niema słuszności w tej IV,eczypospolitej. Dobra wydziera się szlachcie, na nią ciężary się wali, przyszłość niepewna, bo oto królewicz (Zygmunt August) miasto przybyć tutaj i posłuchać obrad, w ICrakowie pląsami, tańcami i z pan- nami się bawi i t. d., i t. d. sam Orzechowski Stani- sław, pisarz przecież wielki, mówca znamienity, statysta wytrawny, przysłuchując się owym wartkim potokom lo- tnego a zapalnego słowa, doznaje z uniesienia wizyi forum rzymskiego i majaczą nm się obrazy wielkie, to samo jak wielkimi, chociaż pustymi były słowa rokoszowych kra- somówców.

Zgromadzenie było dostatecznie podniecone i roz- grzane, gdy ktoś zawołał: niech teraz senatorowie jeden po drugim od[)owiadają na wywody po[)rzednich mów- ców. Niech odpowiadają! huknęły tysiączne, groźne głosy...

Na to powstał stary .lan Tarnowski, kasztelan kra- kowski, pierwszy senator Rzeczypospolitej i powiernik króla. Wywodził, że nie czas w tej chwili na obrady nad korrekturą praw, nie czas na rekryminacye w obliczu wroga raczej na wojnę wszystkim się trzeba wybierać.

34

Przemówienie to, poważne i patryotyczne, przerywane b34o ustawicznie groźnymi krzyliami, a gdy skończył Tar- nowski, podniósł się przeciwko niemu jeden okrzyk obu- rzenia. Czekano jednak jeszcze, co powie Piotr ICniita, wo- jewoda krakowski, bożek tłumów szlacheckich.

Wtem jednak pogodne dotąd niebo zachmurzyło się nagle i zerwała się straszna burza z piorunami. Zapano- wała ciemność tak wielka, że zasłoniła całe zgromadzenie. Nie widać było ani mówcy, ani koła obrad. W tej chwili zakotłowało i w samem zgromadzeniu. Powstało ogromne zamieszanie, nawet panika, tem bardziej, że tłum szlachty, upojony trunkiem i rozgrzany agitacyjnemi mowami, za- wrzał nagle gwałtowną nienawiścią do senatorów. Wysko- czyły szable z pochew, poczęto wywoływać nazwiska rze- komych zdrajców ktoś nawet strzelił do Tarnowskiego, który cudem tylko uniknął śmierci. Przerażenie padło na bliższe szeregi, a zwłaszcza na senatorów. lvto mógł tylko dosiąść konia, uciekał na ślepo do miasta, torując sobie drogę obnażoną szablą. Jednem słowem tumult się zrobił tak okropny, że ludzie z przerażenia gnali całemi stadami na oślep do miasta.

Nazajutrz wysłannicy szlachty zażądali, al)y senat dla dokończenia obrad stawił się na to samo miejsce ])od Zboiskami. Oburzeni i przestraszeni senatorowie nie chcieli nawet o tem słyszeć. Ostatecznie zgodzono się na to, że szlachta wyszle swoich wysłanników do miasta, którzy dokończą obrad razem ze senatorami.

Dnia tedy 24. sierpnia zebrali się wysłannicy i senat na dziedzińcu klasztoru Franciszkanów, który stał wówczas w tem miejscu, gdzie dziś dawna Szkoła przemysłowa. Był to dziedziniec obszerny, otoczony kolumnadą, na którego środku wytryskało podówczas obfite źródło wody. Obrady trwały przez cały dzień, do wieczora. Przemawiali naj- pierw wszyscy znani nam już z poprzedniego zgromadze- nia trybunowie ludu szlacheckiego, a potem senatorowie wypowiadali kolejno swoje zdanie. Jan Tarnowski powtó- rzył to samo, co mówił poprzednio, a tym razem wysłu- chano go spokojnie, poczem zgromadzenie odroczono do dnia 27. sierpnia.

35

Ale na tern zgromadzeniu nie było jakoś dużo mów- ców. Po przemowach Taszyckiego i Piotra Zborowskiego jeden spoglądał na drugiego, wyczekując, wreszcie ktoś zaproponował, aby wysłać poselstwo do króla z przedsta- wieniem postulatów szlacheckich. Poszli więc posłowie na Zamek Niższy, a niebawem wrócili, poczem Spytko Jordan, podskarbi koronny, odczytał publicznie odpowiedź królew- ską, w której król zajął oporne stanowisko co do metryki i ceł, a sprawca skonfiskowanych dóbr przyrzekł oddać sejmowi pod obrady.

Odpowiedź ta wzburzyła zgromadzenie do tego sto- pnia, że już nie pomruk niezadowolenia, ale wprost krzyk powstał ogromny. Szlachta zajęła groźną postawę i do- piero z trudnością, po przemowie Taszyckiego, rozeszła się na kwatery.

Nazajutrz dnia 2<S. sierpnia do południa obradował król z senatem na Zamku, a szlachta w klasztorze Fran- ciszkanów czekała niecieri)liwie na ostateczną decyzyę kró- lewską. Około południa zjawił się wreszcie Jan Tarnow- ski i odczytał długie i)ismo królewskie, w którcm król go- dzi się na niektóre żądania szlachty, przedstawia, jakie szko- dy, większe nawet niż od nieprzyjaciela, cierpi ludność z po- wodu tego zjazdu i wzywa wreszcie na wyprawę wojenną.

Pismo to zrobiło pewne wrażenie, ale zgromadzeni oświadczyli, że nie cała je szlachta słyszała, więc żadnej decyzyi powziąć nie mogą. Zwołano więc na dzień nastę- pny zgromadzenie całej szlachty na plac św. Jura, a po- nieważ uchwały w takiej ogromnej masie były niemożliwe, podzielono się na ziemie i województwa, każda ziemia wysłała swoich delegatów do cerkwi św. Jura, gdzie się odbywały ws|)ólne narady w ten sposób, że delegaci co chwila informowali szlachtę o przebiegu obrad i uchwa- lonych punktach.

Obrady przeciągnęły się przez dzień następny, .; dnia 31. sierpnia udała się deputacya szlachty pod przewodnic- twem Marcina Hranickiego, pisarza ziemi lwowskiej, do króla na Zamek, z sążnistym memoryałem, nad którym król radził z senatem do dnia 7. września.

Wreszcie na dzień 9. września wyznaczono uroczyste zebranie w obecności króla, senatu i całej szlachty. Dnia

36

tego wyszedł król w towarzystwie senatu przed główną bramę Zamku Niższego, który stał, jak wiadomo, w miej- scu, gdzie dziś gmach starego teatru i rząd kamienic od ulicy Łukasińskiego.

Na kamiennych! schodach pod portykiem wjazdowym ustawiono tron dla króla, jak okiem sięgnąć stłoczyła się w to miejsce szlachta, do której w imieniu królewskiem przemówił Jan Tarnowski. Odpowiedź znowu nie zadowo- liła szlachty, która zażądała czasu dla naradzenia się. Udano się tedy na narady do sąsiedniego klasztoru Fran- ciszkanów, a król tymczasem czekał.

Przez trzy dni trwały narady szlacheckie, król zaś widząc, że niema rady, ustąpił wobec szlachty i rezygnu- jąc już z wyprawy wojennej, odesłał do domu. Wtedy to ze schodów Zamku Niskiego i po tej przegranej przez króla batalii padł}' z ust Jana Tarnowskiego słowa groźne, a historyczne o tyle, że ostatni to może o(lI)lask reakcyi na samowolę szlachecką, reakcyi, za którą stały jeszcze resztki mocy i powagi Majestatu. W żegnalnej mowie rzekł Jan Tarnowski: „Jeśli się kto tak niecnotliwy, tak niezbożny znajduje, któryby się ważył wmieszać Rzeczpo- spolitę i serca nasze od tak dobrego oddalać pana, niech się spostrzeże co czyni? z kim zaczyna?"

Rzeczywistość jednak już wtedy mówiła... co innego.

Tak się skończyła ta smutna w dziejach naszych ko- koszą wojna, a król Zygmunt, zmartwiony i zniechęcony do najwyższego stopnia, wyjechał do Ivrakowa i już go więcej Lwowianie nie oglądali.

Nie był też przez cały ciąg swego panowania ani razu we Lwowie Zygmunt August, nie miał też czasu odwiedzić miasta naszego Henryk Walezyusz. Natomiast po jego ucieczce zaszedł fakt bardzo ciekawy, chociaż jeszcze do- tychczas niedokładnie rozjaśniony, że mianowicie korona królów polskich i berło znalazło się niespodzianie w de- pozycie miasta Lwowa na ratuszu, i to najprawdopodo- bniej w formie zastawu.

W r. 1574 mianowicie zgłaszają się rajcy miasta Lwowa do grodu lwowskiego z oświadczeniem, że otrzy-

- 37 -

mali w depozyt koronę, którą Zygmunt August w Gdańsku zakupił, a którą kasztelan sądecki oddał miastu do prze- cliowania.

Ciekawy ten dokument, przechowany w Archiwum akt grodzkich i ziemskich M, przytaczamy w całości, ze zmo- dernizowaną tylko j)isownią:

.My, burmistrz i rajce miasta J. K. Mci Lwowa wy- znawamy tymto niniejszym listem naszym i oznajmujcmy wszem wobec i z osobna każdemu, komu to wiedzieć na- leży: Iż dnia dzisiejszego to jest we środt^, dnia 14. miesiąca Juliusza JMć Pan Stanisław Wężyk, stolnik ziemi krakow- skiej, starosta sandecki, będąc u nas na ratuszu lwowskim, oddał jest w depozyt do urzędu naszego, za pozwoleniem J. K. Mci naszego Miłościwego Pana, potem za wolą Ich Mciów Panów rad koronnych, dwa klejnoty koronne: to jest koronę złotą, kamieniem drogim, perłami etc. osadzoną, która to korona, ile sprawę pewną mamy, aby kto nie wątpił, albo nie rozumiał, żeby miała być starożytna to jest, którą króle Ich polskie koronują i która jako główna w skarbie koronnym morę solito w depozycie leży ale to ta jest korona, którą nieboszczyk król Jegomość Zygmunt August, swym własnym sumptem, od panów Loiszów kupców gdańskich kupił i zaj)łacił. Ktemu też nam oddań jest Jednorożec, po obu końcach oprawiony, które klejnoty przez Jegomość Pana starostę sandeckiego tu do Lwowa, ku obmyśleniu istoty o zapłacie Ich Mciom Panom żołnierzom j)osłane, któreśmy my oczyma na- szemi statecznie obejrzawszy, do szkatuł obwarownie przy nas schowane i pieczęciami przerzeczonego Pana starosty sandeckiego, ktemu urodzonego pana Baltazara Ozgi, pod- starościego lwowskiego, naszą też urzędową miejską zapie- czętowane do miejskiego skarbu naszego pospolitego, jako wierni JKMci poddani z taką uczciwością, jako przystoi, przyjęli, a wyrozumiawszy ustnie JMść Pana starostę san- deckiego około ostrożnego chowania, na pomienione kau- cyą, to jest warunek, który na się i obowiązek przyjmujemy dobrowolnie: tych to przedmiotów, wyżej mianowanych, nikomu z rąk naszych i z depozytu nam, przez tegoż to

') A. castr. t. 335 pag. 1014.

38

pana starostę zwierzonego, nie wydamy, okrom własnej bytności JMść Pana starosty sandeckiego, któremu samemu takowe rzeczy ze skarbu koronnego do jego wiernych rąk podane i złożone, wyjąwszy, gdyby Pan I5óg dopuścił śmierci na Pana starostę sandeckiego, tedy temu l)ędziemy powinni wydać, któremu J. K. Mość z Rzecząpospolitą, albo więc, gdyby J. K. Mości nie było, sama Rzeczpospolita wszystka każe wydać. Ivtóre to rzeczy i klejnoty wyżej mianowane przez nas wiernie a ostrożnie z pilnością wielką będą dochowane, jako jest na to skrypt własny P. starosty sandeckiego przy tym depozycie nam oddany, wedle któ- rego sprawować się mamy. Ku której rzeczy lepszemu a gruntowniejszemu świadectwu i wierze, ten list nasz ni- niejszy my, burmistrz i Rada miejska podpisaliśmy i sigil- liim urzędu naszego do tegoż listu jest przyciśnione. l)a- tum na ratuszu miasta Lwowa i t. d."

Pismo to nie wygląda wcale na skrypt dłużny albo kwit zastawniczy, bo zresztą klejnoty koronne, poświęcane, nie mogły może być przedmiotem zastawu, ale na zwykły kwit depozytowy, choć z wyrażeń tego ])isma wnioskować można, że tu przecież chodziło o zastaw, celem zdobycia pieniędzy na zapłatę żołdu zaległego dla wojska. Zresztą mogłoby powiedzieć więcej owe „ustne wyrozumienie" i „skrypt własny P. starosty sandeckiego", ale one się nie przechowały.

W kilka miesięcy później rady koronne, duchowne i świeckie, zebrane na sejmie konwokacyjnym w Warsza- wie, wysyłają list do rady miasta Lwowa z pod[)isami najwyższych dostojników i z żądaniem wydania korony i jednorożca t. j. berła na ręce wojewody Tarły, który się po nie zgłosi. List ten, przechowany do dnia dzisiejszego w Archiwum miejskiem, świadczy o wielkiem zaufaniu, jakie otaczało wówczas skarbiec ratuszowy, godny na po- mieszczenie nawet insygniów koronnych.

III.

STEFAN BATORY.

WIEŚĆ O ELEKf.YI. ZDEMUUYOWANIE. GWARDYA RATUSZOWA. KAHNOŚĆ MIESZCZAŃSKA. WO.ICIEC.H OSTROSZ I JE(iO ZAPISKI. U HRAM POLSKI. PRZY- GOTOWANIA WE EWOWIE. MUZYKA. TRYUMFALNY WJAZD. PRZICMOWY. DARY. 01XFAZI) KRÓLEWSKI. POWT(')RNY PORYT STEFANA RATOREGO WE LWOWIE. SP1L\WY POLITYCZNE. SZCZP;ŚLIWY PRZY.IAZD. IW.VN PODKOWA.

Wśród ogólnego zdenerwowania 1)0 ucieczce Henryka i rozdwojonych |)rądów ))ezUrólewia przyszła do Lwowa wiadomość o elekcyi Stefana Batorego. Napad Tatarów, l)urzliwe i niepewne czasy, konieczność utrzymywania znacz- niejszej siły zljrojnej i pogotowia wojennego dały się też we znaki Lwowianom. Sformowany na czas ])czkrólewia oddział zaciężnycti żołnierzy, o czerwonycłi munduracłi szeregowców, a szafranowycłi tunikacli dziesiętników, wy- czerpywał kasę miejską, a werwa i wojowniczy tempera- ment tej gwardyi ratuszowej, staczającej w łjraku innego nieprzyjaciela ustawiczne i)ójki uliczne z łiajdukami Ni- skiego Zamku, stawały już kością w gardle })aiiom ratu- szowym.

Mieszczaństwo lwowskie, w którem tkwiły jeszcze resztki odległych tradycyi niemieckich, byłoby może wolało widzieć na tronie jednego z arcyksiążąt austryackich. zwła- szcza, że pozostawało w^ osobistych, przyjaznych stosunkach z wojewodą podolskim Mikołajem Mieleckim, gorącym poplecznikiem Habsburgów. Skoro jednakowoż elekcya Stefana Batorego stała się faktem dokonanym, złożyli mieszczanie natychmiast swe osobiste sym[)atye na ołtarzu dobra publicznego, dając tern piękny przykład karności choćł)y tylko przyjacielowi swojemu Mieleckiemu, którego

40

buta przynajmniej chwilowo nie mogła znieść myśli, że się stało coś wbrew jego woli.

OdrazLi więc, bez żadnych deliberacyi skierowały się lwowskie sympatye na stronę siedmiogrodzkiego elekta, a mvśl, że jadąc z Siedmiogrodu musi on zawitać naji)ierw do Lwowa, napoiła „Rzeczpos[)olitę miejską" wielką rado- ścią i chęcią zgotowania nowemu panu jak najświetniej- szego przyjęcia.

Opis tych uroczystości witalnych i przygotowań do nich zawarty jest w księdze Archiwum miejskiego \), w któ- rej Wojciech Ostrosz, podpisck i bakałarz wszechnicy kra- kowskiej, spisywał wydatki lwowskiego urzędu radzieckiego od r. 1572 do' 1582.

Wśród lapidarnych rubryk rozchodów budżetu miej- skiego wtrącał niekiedy ów bakałarz opisy najważniejszych wypadków, które stanowiły „sensacyę dnia" w ówczesnym Lwowie. Z tych przeto wzmianek, nakreślonych renesan- sowym charakterem pisma i kwiecistym miejscami stylem podpiska ratuszowego, jak niemniej z niektórych innych charakterystycznych pozycyi rachunkowych wyłania się ol)raz uroczystości, które towarzyszyły pierwszym krokom Stefana Batorego na ziemi polskiej, na wiosnę w r. 1576.

Famulus miejski, wysłany dla zasięgnięcia języka, gdzie nowoobrany król przebywa i którędy będzie przejeżdżał, przyniósł wiadomość, że Stefan Batory, wymijając ziemie węgierskie, na których snadnie mógł się dostać w przemoc cesarza Maksymiliana, przez Wołoszczyznę i Multany prze- dziera się do Polski. Z nim razem or.szak dostojny. I-*osło- wie polscy, którzy wojewodzie siedmiogrodzkiemu koronę przynieśli: Jan Tarło wojewoda lubelski, Jerzy Mniszech krajczy koronny, Wojciech Starzechowski, Mikołaj Jazło- wiecki, Jan Ostroróg, uczony Marcin I^eopolita, Jan Płaza specyalny protektor i przyjaciel Lwowa, który jeszcze w drodze dostał od mieszczan tutejszych sześć garnców małmazyi, aby nowego króla przychylnie dla miasta uspo- sobił i wielu jeszcze innych, przesławnych w owym czasie rycerzy, szło w najbliższem otoczeniu Stefana Batorego,^

') A. III. 15., por. także „Kurjer Lwowski" z 26. czerwca 1904 i następne.

41

któremu towarzyszyło ponadto 2.000 jazdy siedmiogrodzkiej i 1.000 piechoty pod naczelnem dowództwem Grzegorza Bamphi.

Nie był to jeszcze w tej chwili wjazd tryumfalny, o którymhy się wici po całej Polsce rozbiegały radosnem brzmieniem dzwonów i procesyą i powitaniem chlebem a solą. Nowy władca dla wszystkich jeszcze wielką przed- stawiał zagadkę, a w Krakowie toczyły się ciągle obrady sejmu, na którym zwolennicy Habsburgów jeszcze w osta- tniej chwili usiłowali stawić trudności. Między innymi wojewoda podolski Mikołaj Mielecki oś\Viadczył, że miasto Lwów jest przeciwne vStefanowi Batoremu. Wiadomość ta wywołała nawet pewne zaniepokojenie, a w senacie pod- niosły się głosy, że należy wystosować do mieszczan lwow- skich list z przedstawieniem i prośbą, al)y się nie przyczy- niali do rozdwojenia. List taki jednakowoż wcale nie był ])otrzebny, bo właśnie wtedy Lwów z całą niecierpliwością oczekiwał przybycia króla, a nie mogąc się go doczekać, wysłał jeszcze jednego posła, niejakiego Krzysztofa Rotten- dorfa naprzeciw. Informacye przywiezione przez niego były zdaje się bardzo dokładne, gdyż w mieście czynić poczęto na gwałt j)rzygotowania na przyjęcie dostojnego gościa.

Przedewszystkiem więc kilkudziesięciu ludzi poczęło gromadzić błoto, które furmanki z Kleparowa, Hołoska i Zanuirstynowa precz wywoziły za miasto. Równocześnie 30 innych robotników wzięło się do naprawy bruków i dróg, a między innemi do rozszerzenia szlaku, prowadzącego od stryjskiego gościńca przez t. z. „Wołoski most" ku miastu. Pracował Wojciech malarz nad przyozdobieniem miasta, aromataryusz czyli aptekarz wylewał mnóstwo świec, być może dlji illuminacyi ratusza, wybierał Józef Scholc, pa- trycyusz lwowski, kwatery dla gości i dostojników, Marcin rusznikarz reperował i czyścił broń ratuszową, a pachoł- kowie i hajducy miejscy tak byli czynni, że nawet zwy- kłych swoich obowiązków spełniać nie mieli czasu.

Wśród tych przygotowań stanął we Lwowie „domi- mis" Krasicki, poseł królowej Anny Jagiellonki, j)rzyszłej żony Stefana Batorego, która go wysłała razem z karetą naj)rzeciw narzeczonego. Urząd radziecki przyjął go podar- kami, a równocześnie przygotowania na przyjęcie króla

42

poszły w jeszcze raźniejszem tempie. Architekt Sebastyan Nosek naprawiał most zwodzony przy bramie Halickiej, murarz Moczygemba pracował koło arsenału, a na samą uroczystość zakupiło miasto 38 kamieni prochu.

Ryc. 8. Stefan Batory.

(Według rys. J. MatejUi.

Również wielkie czyniono przygotowania na Niskim Zamku, gdzie król miał zamieszkać, poprawiano nawet wo- dociągi w pobliżu, a gorączka i pospiech ogarnęły wszyst-

43

kich, z wyjątkiem tylko wspomnianego już architekta No- ska, który z ..kocią flegmą" dłubał sobie koło mostu zwo- dzonego. Dopiero specyalna podnieta w formie dodatko- wego honoraryum pobudziła flegmatycznego majstra do większego pospiechu. Najwięcej zaś pracy dawało oczysz- czenie rynku z błota, które w normalnych czasach raz tylko na rok, około Wielkiejnocy, było stamtąd usuwane i urządzenie specyalnych nasypów ziemnych koło murów miejskich, dla ustawienia armat.

Największe jednak trudności w wykonaniu przedsta- wiała muzyczna część programu. Wbrew swojej, później ustalonej sławie muzykalnego miasta, nic posiadał ówcze- sny Lwów odj)Owie(lniej kapeli. Był wprawdzie niejaki Krzysztof (iajda gwiazdą na ówczesnym muzykalnym ho- ryzoncie Lwowa, ale ten z wyjątkiem wj)rawnego uderza- nia w bęben i kilku kawałków wygrywanych na trąbie żadnych innych nie posiadał wiadomości z dziedziny mu- zycznej. Sprowadzono więc z I^rzemyśla niejakiego Ja- kóba Bojaryna wraz z ..bandą" złożoną z 10 ludzi, dość wprawnie grających na trąbach i llecie i oni to mieli uświetnić przyjęcie Stefana Batorego, razem ze zmobilizo- wanymi z całego Lwowa grajkami przygodnymi.

Wreszcie dnia .'ii. marca LITO stanął Stefan Batory wraz ze swoim licznym orszakiem u bram I^olski i zawitał najpierw do Śniatyna, a stamtąd przybył do Lwowa.

Wspaniały to był zai)ewne widok dinnnej lwowskiej rzeczypospolitej, gdy na przyjęcie króla wybranego wystą- j)iła z największym możliwym przepychem i blaskiem. Wschodnie i zachodnie krainy, wszystkie bogactwa ówcze- snego handlu, rzeźka potęga niezgnębionego jeszcze stanu mieszczańskiego dodała owemu „najszczęśliwszemu i naj- przyjemniejszemu przybyciu Króla Jegomości" dziwnie upajającego czaru, który pozostał cały i nienaruszony tak, jak go czuł i widział pisarz miejski, jedyny sprawozdawca uroczystości i jak go wspomniał Zimorowicz w swojej historyi \). Obraz staje jasny i przejrzysty niby czarowna wizya, niby rozigrane „fata morgana" wyskoczy z każdej literki do dziś przechowanych opisów. A równocześnie ten

') Zimorowicz, str. l'ó').

44

obraz drga życiem i prawdą, w której tyleż się dumy mieści z powodu kwitnącej ongi potęgi miasta naszego, ile smutku, że przyjęcie Stefana Batorego to ostatnia może we Lwowie parada, będąca nie szychem, ale naturalnym kwiatem bujnego i potężnego organizmu. Nie było prze- sady, a byl przepych, nie było nadętej pozy, a była powaga i świetność, ogromna siła i bogactwo nawet mimo tego, że spalone przez napad Tatarów, a jeszcze niezupełnie odbu- dowane lwowskie przedmieścia pierwszą stanowiły j)lamę i pierwszą zapowiedź upadku.

Był ranek wiosenny sobota 7. kwietnia lóTi). Xa murach miejskich i basztach od strony łlalickiego przed- mieścia błyszczała wszystka broń i armata, jaką tylko po- siadał cekhauz lwowski. Puszkarze wyczyścili łojem i słoniną, malarz odnowił barwy lawet armatnich, a straż miejska ułożyła w grupy i piramidy broń sieczną i palną od półhaków do całych hakownic, aby były na schwał królowi, a na świadectwo i poj)is j^otęgi miasta. U innych armat stali })uszkarze z za])alonymi lontami, czekając znaku do strzałów na tryumf królewski.

Wtem z wieży ratuszowej, ozdobionej przepiękną tar- czą zegara w kamieniu kowaną i drogiem malowidłem al fresco, huk trąb się odezwał i litaurów. Jakób Boja- ryn ze swoją bandą muzykantów składał dowody, że nie daremnie sława jego z Przemyśla w lwowskie się mury dostała i grał zawzięcie pobudkę przed samym przyjazdem królewskim. Na to hasło wysunął się z bramy Halickiej orszak konny, który chyba niewiele miał sobie równych, nawet w tych czasach potęgi i świetności. Wybrano bo- wiem co najpoważniejszycłi i najznamienitszych obywateli miasta Lwowa i kazano im wystąpić z największym prze- pychem, na jaki się mógł zdobyć dumny lwowski patry- C3'at. Jechał więc najpierw urząd radziecki z łmrmistrzem i wójtem na czele, w długich szatach, którym barwy i prze- pychu dodała cała sztuka i gust współczesny. Mężom kon- sularnym towarzyszyła gromada patr3'cyuszów, zbrojnych od stóp do głowy niby jakie rycerstwo średniego wieku, armis liicnnlentioribiis, w bogate i zl)ytkowne zbroje przy- brana. To była reprezentacya polskiej nacyi Lwów za- mieszkującej, a tuż za nią szli wybrańcy ormiańskiego

- 45 -

narodu z wschodnią okazałością i Ijlaskieni, a potem co najbogatsi Grecy i Rusini. Xa czele tego orszaku, który kapał cłiyba poprostu od złota i blach srebrzystych, jeżeli wierzyć mamy słowom zachwytu i superlatywom wsi)(')ł- czesnego sprawozdawcy, postępował znany nam już mistrz muzyki ICrzysztof (iajda, waląc w olbrzymi b(^ben, umiesz- czony na grzbiecie końskim i dyrygując resztą ka|)eli, która huczną fanfarą na trąbach i kotłacli uświetniła pochód i radosną a gwarną czyniła chwilę powitania.

(^ały ten korowód przeszedł „most Wołoski", który stał na Pełtwi w okolicy dzisiejszych „lvręconych słupów" i pojechał naprzód gościńcem stryjskim, trzymając się tuż obok szlachty ziemi lwowskiej, która pod dowództwem Hieronima Sieniawskiego ruszyła również na przyjęcie króla-elekta.

Tymczasam wzdłuż drogi od bramy Halickiej do Wołoskiego mostu ustawiły się cechy rzemieślnicze ze swojemi insygniami i cala ludność miejska i z przedmieść, tworząc nieprzerwany szpaler, i o ile możności kompletnie uzbrojony. .leżelibyśmy chcieli dzisiejsze usposobienie tłumu lwowskiego odnieść do owych czasów, to całkiem naj)ewne rzęchy można za ])icrwszym lepszym reporterem, że ocze- kiwanie i radość widniały na twarzach wszystkich, a uro- czysty i j)Oważny nastrój panował wśród tłumu niepodzielnie.

Na czystem polu, daleko za miastem, dojrzano tysiącz- ny orszak królewski. Xa czele jechał sam Stefan Batory na „koniu trackim", jak powiada Zimorowicz, w purpurowe szaty przybrany i w kołpaku, na którym powiewała kila wysokich piór. liycerska i wyniosła postać króla odrazu przypadła wszystkim do serca, wdęc też radość doszła do szczytu, a gość przyjęty został „summa cum omnium (jra- lulalione-' z największym zapałem i serdecznością i grom- kimi okrzykami.

Imieniem szlachty przemówił najpierw do króla łlie- ronim Sieniawski, poczem zbliżył się doń senat lwowski i obywatelstwo, a stanąwszy półkolem ])rzed osobą kró- lewską, złożył mu hołd należyty, przyczem burmistrz w krót- kiem przemówieniu, zaznaczył radość miasta, któremu przy- padł w udziale zaszczyt powitania elekta na drodze do koronacyi.

46

Rycerska postawa panów lwowskiego ratusza i lwow- skiego mieszczaństwa podobała się bardzo Stefanowi Ba- toremu. Może już wtedy widział oczyma swego genialnego ducha potęgę i moc, która ozdobić mogła przyszłą jego koclianą ojczyznę silnymi barkami stanu mieszczańskiego, może zrozumiał chwilę |)rzełomową w rozwoju jego. Więc odpowiedział łaskawie na powitanie, a słowa jego tak były proste i poważne, jak dusza wielkiego króla, a tak krótkie, jak u człowieka, który nie ma czasu na czcze ga- daniny. Zaznaczył najpierw Stefan I^atory, że przychodzi nieznany do kraju wielkiego i wolnego, ale wkrótce po- każe i udowodni, o ile król wybrany wolnymi głosami swojego narodu przewyższa monarchów, których ślepy traf lub urodzenie na trony królewskie wynosi i narodom narzuca.

Wysłuchawszy tego przemówienia, obywatelstwo lwow- skie pomieszało się z orszakiem królewskim i tak razem, a wspólnie koło osoby królewskiej, szło ku miastu z mu- zyką, wśród okrzyków zgromadzonego po drodze ludu, bicia we dzwony, wystrzałów armatnich i fanfary z wieży ratuszowej.

W ulicy łialickiej zsiadł król z konia i udał się do katedry, gdzie go uroczyście przyjęło duchowieństwo i gdzie wysłuchał mszy, poczem wśród tych samych objawów ra- dości odszedł na Niższy Zamek i tam w przygotowanych już pokojach królewskich zamieszkał.

Lud lwowski długo jeszcze wznosił okrzyki na cześć elekta, podziwiał wspaniały i liczny orszak królewski, wśród którego największą sensacyę budził Samuel Zbo- rowski, bannita z kraju wypędzony, który teraz w stroju węgierskim towarzyszył nowemu królowi, nie si)odziewa- jąc się chyba, że niebawem za jego wyrokiem głowa mu spadnie z karku. Na znak radości muzyka przez cały trzy- dniowy czas pobytu króla we Lwowie trzy razy dziennie, rano, w południe i wieczór wychodziła na wieżę ratuszową i oznajmiała światu szczęście wielkie i radość, że oto króla nowego Polska dostała.

Wystrzałów armatnich i ze strzelby ręcznej, ogni po ulicach, illuminac}'jnych świateł tyle było, że odnosi się wrażenie, jakoby Lwów cały stanął w ogniu. Wrażenie to

47

współcześnie musiało l)yć jeszcze silniejsze i l)udziło oł)a\vę wyl^ucłiu pożaru. To też przezorny urząd radzieclii spro- wadził od szewca z Przeworska, niejal^iego Krzysztofa, specyalny jakiś, bliżej nam nieznany przyrząd do gaszenia pożaru, za kwotę 2 11. 8 gr.

Na drugi dzień, w niedzielę, zaraz rano, zanim jeszcze król wyjectiał do kościoła, jawiła się u niego tłumna łioł- downicza deputacya mieszczan Iwowskicłi, z darami i dłu- giem przemówieniem burmistrza. Ivról przyjął deputacyę w prywatnych swoich apartamentach, rozmawiał z nią długo o potrzebach miasta, odebrał dary, które mu przy- niesiono w formie beczki wina kreteńskiego za 90 złp. i dwu skrzyń pięknie i ozdoi)nie przez lwowskich stolarzy wy- robionych, a napełnionych świeżemi rybami.

Również i orszak królewski obdarowany został hojnie winem i rybami, a mianowicie Kościelecki biskup i)rze- myski, .lan Kostka wojewoda sandomierski, Tęczyński ka- sztelan bełzki, Andrzej Zborowski marszałek królewski, Grzegorz Barn phi dowódca wojsk siedmiogrodzkich, Mar- cin Berzewiczy j)odkanclerzy itd. itd.

Trzy dni bawił Stefan Batory we Lwowie, a pobyt jego niezamącony został najmniejszym nawet dysonansem. Dopiero w (iródku koło Lwowa spotkała go pierwsza przykrość. Oto wspomniany już wyżej wojewoda podolski Mikołaj Mielecki, zacięty stronnik Habsburgów, zamknął przed nim bramy miasta i wcale się z królem nawet wi- dzieć nie chciał. Stefan Batory zniósł ten afront dumnego panka, a nie zatrzymując się wcale koło Gródka, ruszył dalej na Sądową Wisznię w stronę Krakowa.

W dwa lata później, w r. 157(S, zawitał Stefan Batory po raz drugi do Lwowa i bawił tu przez kilka miesięcy, od maja do września. Rozgrywały się wówczas ważne sprawy polityczne na Niskim Zamku i). Sprawa odzyskania Kurlandyi zajmowała wtedy umy.sł wielkiego króla, a ró- wnocześnie konieczność zapewnienia Polsce pokoju ze strony Turcyi. Z konieczności tej politycznej położył wów- czas na rynku lwowskim głowę pod topór katowski Iwan Podkowa, kozak znany ze siły fizycznej i waleczności, który

') Por. Polkowski: Sprawy Stefana Batorego.

48

zawichrzN^ł Wołoszczyznę i naraził granice Polsl^i na najazd turecki. Smutna ta sprawa wywołała wiele zabiegów, oży- wioną wymianę listów i zatruła królowi pobyt w mieście, które go witało z równą serdecznością i wystawnością, jak za pierwszym razem.

Na jego powitanie wyszło łien daleko na pole całe uzbrojone miasto. Na przedzie jechał jjod barwnym sztan- darem oddział wył) rany z co najprzedniejszych i najdziel- niejszycli obywateli wszystkich trzech narodowości, zamie- szkujących miasto, a więc I^usinów, Ormian i Polaków. Wszyscy byli „conformiter ornati' jirzystojnic przyodziani, a jechali przy dźwiękach trąb, bębnów i kotłów.

Za nimi piechota miejska, poprzedzana pięciu kon- nymi rajtarami, zakutymi w żelazo od stóp do głowy, z ogromnymi mieczami, które trzymali ostrzem do góry.

Wreszcie sam kwiat mieszczański : radziecki urząd i ławnicy w otoczeniu poważnych wiekiem i najbogat- szych w mieście patrycyuszów. Burmistrz oczekiwał króla w mieście.

Po zetknięciu się z orszakiem królewskim przemówił krótko do króla jeden z rajców, wręczając mu klucze od bram miejskich. Król odpowiedział, dotknął ręką kluczy i wraz z całym dostojnym orszakiem ruszył do miasta. Na froncie bramy łlalickiej powitał go oli)rzymich rozmiarów orzeł, wymalowany przez malarza Bogusza, za co tenże artysta otrzymał honoraryum w skromnej kwocie 1 złp. 6 gr.

Na drugi dzień rano przybyła do króla dcputacya miejska z mową i honorowym darem w formie pięknego kubka srebrnego, pozłacanego, wagi 10 marek i A^o łuta, a wartości 143 zpł. 25 gr. W orszaku królewskim znajdo- wał się wówczas także późniejszy zwycięzca z pod Ivirch- holmu, Jan Ivarol Chodkiewicz, któremu miasto ofiarowało w darze 10 garncy małmazyi i muszkatelu.

W czasie kilkumiesięcznego swego pobytu we Lwo- wie zagospodarował się tu Stefan Batory na dobre. Kan- celarya jego załatwiała sprawy bieżące, przywiózł nawet król swego drukarza, Pawła Szczerbica, wychodziły tu dy- plomy, nadania w najrozmaitszych sprawach, rozchodziły się z Zamku Niskiego listy i rozkazy na całą Polskę, a dwór

49

królewski, świetny i gwarny, napełniał życiem i hukiem całe miasto, przyczcm nie ol)cho(lziło się także bez iiójek i awantur.

W chwilach wolnych od trosk i zajęć państwowych wybiegał Stefan Batory za miasto na pola lwowskie, gli- niańskie, szczerzeckie, gdzie bawił się ulubionem polowa- niem na zające. Na polowanie też uciekł wówczas, gdy na rynku spaść miała głowa Iwana Podkowy, jedyny może czyn, który cieniem pewnego rodzaju przysłonił i)oł)yt Ste- fana l^atorego we I^wowie, a nawet, po części, i samą jego osobę.

Tęgi to był i dzielny kozak Iwan Podkowa, rycerska, szczera natura, odważna do zapamiętałości. Z samą odwagą poniósł też swoją głowę na szafot, pod presyą sto- sunków międzynarodowych, na stanowcze życzenie Turcyi. ,,Biedny Podkowa, jednak będzie musiał głowę nałożyć", pisze osoba blizko króla stojąca do Krakowa, gdy już ów nieszczęsny i)retendent do hospodarstwa wołoskiego znaj- dował się w więzieniu we Lwowie.

Raz go już nalegania szlachty, ceniącej rycerski ani- musz więźnia i pamiętającej, że sam Podkowa oddał się w ręce Mikołaja Sieniawskiego, ochroniły od egzekucyi, ale gdy już nadszedł krytyczny dzień Ki. czerwca, król, pragnąc uchylić się od dalszych próśb i nalegań, wyjechał na polowanie, a równocześnie egzekucya została dokonana przed ratuszem, na zwykłem miejscu, pod pręgierzem, gdzie zwykle złoczyńcę tracono.

Nie obeszło się j)rzytem bez znaków niel)ieskich. Znany nam już i)isarz miejski Wojciech Ostrosz notuje, że w chwili, gdy padała głowa Podkowy, załamał się nagle dach nad przedsionkiem ratusza i spadł na ziemię, ku wielkiemu przerażeniu zabol)onnej gawiedzi. Bractwo stau- ropigialne zabrało ciało skazańca i pogrzełjało je uroczyście i z wielką żałobą w cerkwi swojej.

IV. „SZCZĘŚLIWE TRYUMFY".

POMPA OBCHODOWA. KORONACYA ZYdMUNTA 111. WYPRAWA CHOCIMSKA. KRÓLEWICZ WŁADYSŁAW WE LWOWIE. POBYT ZYGMUNTA 111. POWRÓT Z WYPRAWY. WŁADYSŁAW IV. JEGO „SZCZĘŚLIWY PRZYJAZD". JADWISZKA ZE LWOWA. OBCHÓD ZWYCIĘSTWA NAD MOSKWĄ I POKOJU. OBCHÓD ŻAŁOSNY. WESELE WŁADYSŁAWA IV.

Prz\'jęcie Stefana Batorego uważać można za typ uro- czystości, urządzanych we Lwowie na przyjęcie królów polskicli i szablon, do którego stosowały się czasy później- sze, dodając tylko charakterystycznej, barokowej napuszy- stości. Była zaś ta napuszystość i pompa tem większą, im mniej było już żywotnej treści, bogactwa i znaczenia w sta- nie mieszczańskim. Od czasów Stefana Batorego z małemi tylko zmianami powtarza się ta sama parada, te same or- szaki zbrojne wychodzą naj)rzeciw króla, te same dzwony, wystrzały armatnie towarzyszą jego wjazdowi, tylko więcej ogni sztucznych w siedmnastym wieku spalano, huczniejsze były te strzały armatnie, a ponadto stosy drzewa i słomy palono na ulicach dla wywołania, bardzo zresztą niebez- piecznego dla niezaopatrzon3'ch od ognia budynków, efektu illuminacyi, bywały barokowe transparenty, barokowe fe- styny. Większa pompa, poza, panegiryczna nadętość, w stylu swojego wieku, witała królów u bram Lwowa. Minęły czasy powagi i dobrego smaku, objawiającego się w pe- wnej, aczkolwiek bogatej i wystawnej naw^et prostocie, gust pospólstwa miejskiego począł się gwałtownie obniżać, szu- kać jaskrawych efektów. Nie wystarczały już poważne mowy, harce wojenne, bawiono więc naród wyścigami do mety pieszo i konno, sprowadzano trefnisiów do wyprą-

si- wienia pospólstwu różnych krotochwili, rozrzucano pie- czone mięsiwo dla gawiedzi i t. p. wyprawiano historye, które Zimorowicz sumiennie notuje, jakl)y w dowód, że po trzech wiekach gawiedź lwowska zostanie taką samą, rozwydrzoną, w tanich efektach rozmiłowaną, jak za jego czasów.

Rozwydrzenie to jednak w urządzeniu uroczystości nie hyło jeszcze tak jaskrawe, gdy Z y g m u n t III. wstępo- wał na tron polski, a Lwów cieszył się z tego powodu, jak tylko mógł i umiał. Znowu bowiem w jednej z ksiąg ra- chunkowych miejskich znajdujemy eniuzyastyczny opis wiernoi)oddańczej manifcstacyi z powodu wstąpienia na tron Zygmunta III., wraz ze szczegółowem wymienieniem wydatków na ten cel.

Już sam tytuł odnośnej zapiski brzmi z niezwykłą ja- kąś powagą i monumentalnością: „Triumph za szczęśli- wym do królestwa polskiego przyjechaniem i koronowa- niem Najjaśniejszego króla Zygmunta III., Pana naszego miłościwego, jest w tym mieście die 7. febrnarii obcho- dzony".

Trzymając się ściśle samego opisu obchodu na ucz- czenie koronacyi nowego króla, można odtworzyć szcze- gółowy, bardzo charakterystyczny obraz tego „triumphu".

Oto naprzód uwiadomił urząd radziecki wszystkie stany i narody miasta o odi)yć się mającej uroczystości, oraz o jej terminie. Dnia tedy 7. lutego zeszło się rano całe posi)óIstwo do katedry, gdzie arcybiskup w otoczeniu licznego kleru odprawił nabożeństwo i „tamże wszyscy dzięki czynili P. Hogu wszechmogącemu, za to osobliwie, że nam raczył z łaski swej świętej nowo obranego króla .1. M. w dobrym zdrowiu, szczęśliwie na stolicę Jego, po naszym strapieniu, z wielką pociechą sprowadzić".

Po nabożeństwie odbyła się wkoło rynku procesya z monstrancyą, ..z śpiewaniem i z muzykami różncmi we- sołemi, z okazowaniem zbrojnych osób, mieszczan wszyst- kich, tudzież i służebnych miejskich, którzy tych niebez- piecznych czasów sliprndia brali". Ostatni zwrot odnosi się do siły zbrojnej, utrzymywanej przez miasto w niebez- piecznych czasach bezkrólewia, a występ jej w uroczystości koronacyjnej oznaczał zarazem koniec jej czynności i poże-

52 -

gnanie z miastem. Ponadto były w czasie tej procesyi „i strzelby rozmaite wypuszczane i kunszty, jakowe być mogli in gratulałionem hanc, okazowane byli".

R>c. i). Zygmunt III. (Ze zb. Muzeum Nar. im. kroki .hiiiii III. l-"i)t. .1. Kościcsza-Jiiwoiski.)

Żywy i czynny udział w całej uroczystości wzięli ró- wnież Kozacy niżowi, których sprowadzono na wojnę z pretendentem do korony polskiej, arcyksięciem Maksymi- lianem, a którzy w znacznej części stali po przedmieściach lwowskich. Otóż Ivozacy ci „ochotnie i zgodnie obyczajem

53

swym, Jaką strzelbą tego tryumphu, do południa poma- gali". Co prawda uświetnienie uroczystości jirzcz tego ro- dzaju kozackie efekty kosztowało mieszczan lwowskich niemało strachu i obawy przed rabunkiem i nadużyciami burzliwych gości. Dlatego też dano im dwie baryły mał- mazyi „wzglc^dem pokoju ze strony tych Kozaków".

Punktem kulminacyjnym uroczystości był „tryumf wieczorny", odprawiony tegoż samego dnia, wieczorem, pod kierunkiem i nadzorem rajców miejskich Stanisława Gą- siorka i Stancla Szolca. Ci mianowicie „oi)atrując wieżę ratuszną, rozkazali cieślom zbudować piętro, na którem muzykowie i trębacze swoją muzykę daleko słyszącą od- prawiali i chorągiew z daleka widać i)yło. Uo tego zawie- szono kratę wielką żelazną na łańcuchach, na której ogień wielki, ustawicznie gorejący z daleka w nocy widać było".

Równocześnie, gdy pospólstwo bawiło się radośnie ową muzyką i ogniem, w kamienicy Gutelerowskiej w rynku odbywała się wielka .wieczerza tryumfowa", czyli poprostu nasz bankiet, na którym miasto gościło ar- cybiskupa, starostę lwowskiego, chorążego ziemi lwowskiej, dwóch panów Herburtów i wiele innych dostojnych gości. Zjedzono na tym bankiecie ryb za 2 złp., 14 kapłonów, 2 cielęta, 8 sztuk pieczeni wolowej za 1 złp. 15 gr., 2 zające za 20 gr., masła, ])OVvi(leł i miodowników za 1 złj). 18 gr. Ponadto zapłacono .,p. Matiaszowi aptekarzowi za rozmaite korzenie, cukry rozliczne i marcypany, lane świece wo- skowe i inne potrzeby na kolacyę 15 złp. 7 gr.". Nai)itek wreszcie wyniósł 2 beczki piwa, oraz póltory baryły i siedm garnców wina.

Sam Zygmunt 111. nie śpieszył się bardzo do Lwowa, chociaż zatwierdził wszelkie jego dawne przywileje i przy- dał jeszcze nowych. Dopiero w trzydziestym trzecim roku jego i)anowania dostąpiło miasto po raz pierwszy zaszczytu oglądania jego oblicza i równocześnie po raz ostatni.

Było to w r. 1621, w czasie owej ogromnej wyprawy na Turków, która zakończyła się wiekopomnem zwycię- stwem pod Chocimem i uratowała Polskę i chrześcijań- stwo.

Już od lutego spieszyły na wyprawę wojska pol- skie. Droga wypadała im przez Lwów, więc przed ołtarze

54

tutejszych świąt3^ń niosły te zastępy modły błagalne o zwy- cięstwo, o zdrowy powrót do zagród swoich rodzinnych.

Zatrzymał się we Lwowie stary, schorzały, a wielki i potężny Ivarol Chodkiewicz z Litwinami, Stanisław Lu- bomirski, polecający siebie i swoje zastępy opiece błogo- sławionego Jana z Dukli w kościele Bernardynów. Nie było dnia, w który mby nowe jakieś oddziały wojskowe nie przechodziły przez Lwów, a miasto, uginające się pod cię- żarem stacyi i popasów wojskowych, patrzyło z dumą, ra- dością, a zarazem i nadzieją na dumne znaki rycerskie, przysłuchiwało się wojennej muzyce trąb i litaurów ^).

Nareszcie w polowie sieri)nia stanął we Lwowie kró- lewicz Władysław na czele wojsk zaciężnych, zdążających pod Chocim. Czasy były wojenne, wojennie też wyj)adło powitanie gościa. Całe uzbrojone mieszczaństwo wyruszyło naprzeciw Władysława daleko hen za miasto, przedstawia- jąc barwny i marsowy widok. Na przedzie, na czele zastę- pów jezdnych, jechali „optymaci" i patrycyusze, za nimi piechota miejska, cechy z dwudziesto czterema sztandarami, a w końcu młódź ormiańska, dzielna, z wyglądu podobna do Turków, całemu przyjęciu królewicza, idącego na wojnę z Turkami, nadawała aktualnej barwy i stanowiła niejako przedsmak turecki. Niskie turbany perskie, długie szaty i szerokie tureckie „hajdawery", uzi)rojenie wschodnie i wschodnie harce, wyprawiane na polu, przed rycerskim królewiczem, przeciągnęły się długo i opóźniły znacznie wjazd do miasta.

Nad wieczorem dopiero nastąpiło uroczyste przyjęcie w samem mieście, a równocześnie wojska przybyłe z kró- lewiczem, przeważnie zaciężne niemieckie, rozlokowały się na Wulce Kampianowskiej, w okolicy dzisiejszej cerkwi Św. Piotra i Pawła na Łyczakowie i wyżej. Żołdactwo bar- dzo było ciężkie dla kolonistów tamże mieszkających i do- puszczało się różnych nadużyć. Między innemi zburzono z psoty wiatrak, stojący na górze w pobliżu dzisiejszej ro- gatki, z czego zabobonne pospólstwo wróżyło głód, którym Pan Bóg miał ukarać tych, co nie umieli poszanować chle- bodajnego młyna. Sam zresztą wiatrak został niebawem

') Zimorowicz, str. 183 i dalej.

00

odbudowany i zasłynął później w lokalnej topografii jako ..młyn dyabelski".

lvrólewicz bawił w mieście przez dni kilka, przyjmo- wany uroczyście i darzony upominkami. Między innymi wystąpili także Rusini w mieście mieszkający z bogatym darem od siel)ie w formie kobierca dyftykowego za 115 złp., chustki indyjskiej złotem tkanej za 50 złp. i sztuki złotogłowiu za 59 złp. 18 gr. Marszałek królewicza Ivaza- nowski otrzymał od I^usinów w darze dwie skóry safia- nowe za 12 złp. (S gr. \)

W samem mieście z wielką paradą na powitanie kró- lewicza wystąpili po raz pierwszy Jezuici -), których ko- ściół, stojący na miejscu dzisiejszem, niezupełnie był nawet jeszcze wykończony. Przystrojono go też z całym jezuickim wsj)ółczesnym gustem, symbolicznemi wyobrażeniami przodków, wraz z całą malowaną genealogią Wazów, tak od strony szwedzkiej, jak pokrewieństwem z Jagiellonami i Habsburgami.

Królewicz wraz z całym dworem zwiedził kollegium i kościół, gdzie go Jezuici witali z całą pompą przemówie- niami, wierszami, muzyką. Na powitanie zaś odpowiadał imieniem królewicza, podkanclerzy.

Wreszcie po kilkudniowym połjycie ruszył Władysław na czele G.OOO wojska na wschód. Coraz częstsze ataki po- dagry tra|,iły go na tej drodze, wreszcie w obozie legł na łożu boleści, złożony niemocą. I^o jego wyjeździe wciąż jeszcze przechodziły wojska przez Lwów, a niebawem ro- zeszła się wiadomość, że i sam król Zygmunt III. przybywa do Lwowa.

I rzeczywiście z początkiem października stanął król na polu, przed cerkwią św. Jura, gdzie właśnie zbierało się pospolite ruszenie szlachty. Dzień był jesienny, słotny, a przyjazd królewski, nie zapowiedziany dokładnie, oi)ó- źnił się do wieczora. Orszak mieszczański czekał więc na niego, na słocie, przez cały dzień na placu św. Jura. Wreszcie nad wieczorem nadjechał król, a powitany sto- sownem przemówieniem przez burmistrza współczesnego,

') Zubrzycki, str. 225.

*) Kodeks Wielewicza, str. 141.

56

sławnego dra Marcina Kam piana, wjechał przez świetnie illuminowaną bramę Halicką do miasta i udał się wprost na Niższy Zamek, gdzie miał zamieszkać. Wilgoć jednak i niewonne wyziewy z Pełtvvi zniectięciły króla zaraz do tego stopnia do komnat zamkowycli, że zaraz dnia nastę- pnego rano przeprow^adził się do kamienicy arcybiskupiej w rynku (dziś lAynek 1. 9.). Odtąd już żaden z późniejszych królów nie mieszkał na Niskim Zamku, a komnaty królew- skie tamże opustoszały. Wogóle, sądząc z lustracyi Zamku Niskiego z r. 1570^), apartamenty mieszkalne królów pol- skich nie odznaczały się ani wygodą, ani świetnością. „Izba królewska, przed nią sala, sień wielka i komnata, przed salą izba krzywa i sień nad kancelaryą ' oto cały prywatny apartament królewski. Lepszem już, chociaż je- szcze w tych czasach również nie świetnem pomieszcze- niem dla królów była wspomniana arcybiskupia kamie- nica. Dopiero bowiem w r. 1()3() arcybiskup Stanisław Grochowski zbudował pałac o 68 pokojach i dwu dużych salach. Ale i stary pałac, aczkolwiek mocno podupadły, miał tradycyę siedziby królewskiej jeszcze od czasu Wła- dysława Jagiełły, który tutaj po dwakroć w czasie swoich pobytów przemieszkiwał.

Do arcybiskupiej więc kamienicy dążyły hołdownicze deputacye, tutaj przyjmował Zygmunt III. mieszczan z po- kłonami i darami. Między innymi przynieśli Rusini dwa sute perskie dywany za 185 złp., złotogłowiu dwie sztuki, czerwoną i zieloną, za 87 złp. 8 gr., a pokojowemu królew- skiemu, staroście Solskiemu, kobierzec za 25 złp.

Najbliższej niedzieli słuchał król uroczystego nabo- żeństwa w katedrze, na którem głosił kazanie ks. Walenty Groza, który z faktu, że stary Chodkiewicz i królewicz Władysław leżeli chorzy w^ obozie, nie wróżył Polsce zwy- cięstwa, czem niemałego strachu napędził królowi i jego dworowi. Na drugi dzień, mimo ulewnego deszczu, odwie- dził Zygmunt Jezuitów, dążąc pieszo w otoczeniu swego dworu do ich kościoła.

Przez dwanaście dni swego pobytu we Lwowie od- dawał się Zygmunt III. przeważnie praktykom religijnym,

*) K. J. Heck: Pomniejsze źródła... Stryj 1890.

57

prosząc Boga o zwycięstwo nad Turkami, bądź też pieszo w otoczeniu orszaku swego, rajców miejskich i przedniej- szych mieszczan zwiedzał miasto, a głównie kościoły. Ivról esteta, trudniący się w wolnycli cliwilach artystycznem złotnictwem, sam o wysoko wyrobionym smaku artystycz- nym, krytykował lwowskie budownictwo l)ardzo ostro. Między innymi oglądając kościół Bernardynów, wytknął dwa zasadnicze błędy jego architektury, a mianowicie, że część absydy al na kościoła nie odpowiada całemu wyniosłe- mu korpusowi, powtóre, że front, to jest górna fasada zwrócona ku miastu, nie zachowuje symetryi między swemi częściami, gdyż wyl)iega w zanadto ostry szczyt.

Rzeczą architektów byłoby ocenić o ile sąd króla Zy- gmunta III. byt trafny, sam on jednakowoż w kilka dni później, dowiedziawszy się o zawarciu chlubnego pokoju, wrócił do Warszawy. Xie])awem też wrócił do Lwowa królewicz Władysław, schorzały, niesiony w lektyce. Do- mownicy i giermkowie jego, niegdyś na wspaniałych ko- niach, wlekli się za nim pieszo. Nadciągnęło wojsko, gło- dem i chorobami strapione do ostateczności. Był to szereg trupów, jak powiada Zimorowicz ^), nędznych, obdartych i schorzałych, którym nie wodzowie, lecz śmierć przewo- dziła. Niedobitki te schorzałe schroniły się przed de- szczem w podsieniach domów i marły przy kromce wy- żebranego chleba. Zlitowało się miasto nad losem biednych żołnierzy, tych samych zaciężnych Niemców, którzy zbu- rzyli z psoty ów młyn dyabelski na Łyczakowie, rozmie- szczono żyjących jeszcze po szj)italach, a umarłym pogrzeb przyzwoity sprawiono. W samym szpitalu św. Łazarza umarło wówczas więcej, jak 20(K) ludzi. Nie czas był więc w tej ciężkiej chwili na zabawy i uroczyste przyjęcia. To też jedyni tylko Jezuici -) urządzili na cześć królewicza przedstawienie teatralne. Odegrano sztukę na tle klasycz- nem, p. t. : ,,Aemiliaiuis Scipio Triiimphator'% z licznemi alluzyami do osoby królewicza i odniesionego zwycięstwa, ale ten chory nie przybył na to „tealrum" i wysłał tylko na przedstawienie swoich dworzan.

') Zimorowicz, str. 186. «) Wielewicz, r. 1621.

58

Po raz drugi przyjechał Władysław IV. do Lwowa już jako król, dnia 26. września 1634. Była wtedy chwila wielka, potężna urokiem jaśniejącej całą wojenną chwałą

Ryc. 10. Władysław IV. (Ze zb. Muzeum Naród. im. króla Jana III. Fot. J. Kościesza-Jaworski.)

Rzeczypospolitej, przed którą korzyły się ludy, z którą przymierza szukali i pokoju monarchowie. Car Moskwy Michał Fiedorowicz, upokorzony tatarstwo zgniecione

59

pod Sasowym Rogiem, basza Widdynia Abazy miał dać niebawem gardło pod stryczek sułtański za samą chęć na- rażenia Amurata IV. na wojnę z Polską. Dwór turecki go- dził się na wszystkie żądania gotowej do boju Rzeczypo- spolitej, a Władysław^ IV. chodził w^ jasności wielkiej i chwale on, wódz niezwyciężony, monarcha dobry drugi „król chłopów" i uciśnionych. Zachodzące już nad Rzecząpospolitą słońce rzucało na nią jeszcze ostatnie, pro- mienne blaski kwitł okres „szczęśliwości", dobrobytu, wielkiej myśli obywatelskiej, potężnego ramienia hetmanów, złotego pióra statystów.

W takiej chwili podniecenia ducha narodowego ro- zeszła się po Lwowie wiadomość, że w mury jego zjedzie niebawem ów potężny a dobry monarcha ^). Zadrgały więc serca mieszczańskie całą miłością i mocą przywiązania do tronu królów polskich, a w samem mieście zawrzało od gorączkowych przygotowań na przyjęcie dostojnego gościa, l^unktem środkowym uroczystości powitalnych miała być brama tryumfalna, zwana „portykiem" lub „łukiem tryumfalnym" farciis Iriiimphalisj ; do sporządzenia też jej j)rzystąpiono i)rze(lewszystkiem. W tym celu wybito kawał muru fortylikacyjnego w okolicy „cekhauzu" miej- skiego, a w uczonionym w ten sposób wyłomie rozpoczął przedsiębiorca Anzelm Świątkicwicz ustawiać owe arcy- dzieło dekoracyi, kunsztu i artyzmu lwowskiego. Czoło jego zajmował dużych rozmiarów „konterfekt wojny moskiew- skiej", wymalowany na dwu librach papieru czerwonego i 4 librach papieru białego. Naokoło tego obrazu grupo- wały się herby, malowane złotem i srebrem przez Stani- sława, malarza, przedewszystkiem „Snopek" domu królew- skiego Wazów, dalej orły I^zeczypospolitej, herby woje- wództw i lew lwowski, wszystko to na tle „emblematów" wydrukowanych na trzech łokciach materyi jedwabnej, tafty i na tyluż łokciach kitajki ceglastej, reszta zaś na bia- łym papierze, który kosztował 5 złp. Drukiem tych „em- blematów" zajął się jedyny współczesny drukarz lwowski Jan Szeliga za cenę 4 złp. Ponieważ jednak na ratuszu za-

«) A. III. 31 z r. 1634. - K. J. Ileck: Pobyt Władysława IV. we Lwowie. Lwów 1887.

60

pomniano przeprowadzić dokładną korrektę, a drukarz „się był pomyleł", musiano cały nakład drukować na nowo, co pociągnęło za sobą dodatkowy koszt 3 ztp.

Boczne ściany portyku obite były płótnem, przytwier- dzonem do belek zapomocą ćwieczków i sznurowa na szczycie zaś powiewała barwna grupa malowanych cho- rągwi.

Jeżeli jednak dziś narzeka się na wandalizm publicz- ności lwowskiej i brak poszanowania własności publicz- nej, to ta wada tradycyami swemi sięga widocznie XVII. w., gdyż z portykiem, wyżej opisanym, miał magistrat \viele utrapienia. Pominąwszy już silny wicher, który ob- dzierał draperye, publiczność lwowska, a głównie hajduki i służba, dopuszczała się na nim różnych psot, do tego sto- pnia, że magistrat postawić musiał koło niego straż nocną, która zapobiegała dalszemu obdzieraniu płótna i wandali- zmow^i.

Obok łuku tryumfalnego dalszy efekt dekoracyjny stanowić miało drewniane rusztowanie, wystawione na samym szczycie w^ieży ratuszowej, ponad zegarem, z któ- rego powitać miała króla wjeżdżającego uroczysta fanfara muzyczna i Matys cieśla, którego znowu zadaniem było powiewać dużą chorągwią z „bagaży i ceglastej", z wyma- lowanym herbem Wazów i Rzeczypospolitej.

Wśród tych przygotowań zbliżał się dzień przyjazdu królewskiego coraz bardziej. Stanowniczy królewski Bo- gatko przyjechał już celem wyszukania odpowiednich kwa- ter dla orszaku królewskiego, trzeba też było znaleźć od- powiednie mieszkanie dla samego króla, tem bardziej, że Zamek Niski był już zupełnie zdyskredytowany wyziewami z Pełtwd, a kamienica arcybiskupia była rozebrana przez arcybiskupa Grochowskiego. Jedynym domem mieszczań- skim, z pałacową, iście magnacką cechą była kamienica, zbudowana przez słynnego Greka z Kandyi, Konstantego Korniakta (późniejsza kamienica królewska w Rynku 1. 6) i na nią też padł wybór, jako na godne pomieszczenie króla. Mimo jednak obszernych komnat, z których Jan So- bieski zrobił później stałą swoją rezydencyę, kamienica ta wydała się jeszcze za szczupłą dla licznego orszaku kró- lewskiego, w^obec czego musiano w^vbić drzwi do dw^óch

Gl

sąsiednich kamienic, Szeml)ekowskiej i Bernatowiczowskiej (dziś Rynek 1. ó i 7j i w ten sposób połączywszy razem trzy kamienice, urządzono na pierwszem j)i(^trze aparła- menta dla króla i jego dwu braci, Aleksandra i Jana Kazi- mierza, którzy z nim razem mieli przyjechać.

Wyczyszczony ze śmiecia i słomy rynek, lew kamien- ny, strzegący wejścia głównego do ratusza, pomalowany przez wspomnianego już Stanisława malarza, za skronmem honoraryum 7 groszy, dopełniły przygotowań, a jeden z miejskich dygnitarzy, wysłany do proboszcza w Janowie i sekretarza królewskiego, celem „naradzenia się nad spo- sobem przyjęcia" przywiózł zdaje się bliższe informacye co do charakteru, usposobienia i nawyknień Władysława IV., którego każde życzenie wyprzedzić postanowiło sobie mieszczaństwo. Nawet baldachim wyzłacany, jedwabny, z jedwabnymi fręzlami i mosiężnymi guzikami i gałkami, pod którym miano wprowadzić króla do miasta, robił się pospiesznie w kościele św. Ducha brakło tylko mu- zyki.

Z pewną ujmą dla muzykalności mieszkańców współ- czesnego I.wowa trzeba przyznać, że ustalenie jakiego ta- kiego muzycznego programu na przyjęcie Władysława IV., podobnie jak jeszcze za Stefana Batorego, było bardzo trudne. Jedyny muzyk, żyjący podówczas wx' Lwowie, nie- jaki Orzeł, skomponował wprawdzie kantatę na przyjęcie króla p. t. „Echo correspondens'", ale kantaty tej nie miał poprostu kto zagrać. Wysłano więc na gwałt po orkiestrę do Żółkwi, i w samą wigilię przyjazdu królewskiego stanęła przed ratuszem jedna „furmanka", z której wy- sypała się cała kapela, razem z instrumentami muzycznymi i wszystkimi tobołami podróżnymi. Widać więc już z tego, że nie była to orkiestra j)ier\vszorzędna, a zresztą nawet się sama za taką nie uważała, skoro za cale trzy dni zajęcia zgodziła się na bardzo skromne honoraryum w kwocie 20 złp.

Na widok tych żółkiewskich muzykusów doznał prze- zacny urząd radziecki |)ewnych wątpliw^ości, azali „banda" ta cokolwiek zagrać i)otrali. Zrobiono więc naprędce gene- ralną próbę „grania na ratuszu", a że w ostatniej chwili nie było miejsca na zbyt ostrą krytykę, uznano, że próba

62

wypadła nieźle, a dla pokrzepienia animuszu dano człon- kom kapeli „kontentacyi" 2 złp. i 10 gr., „aby pilni byli przyjazdu króla JMci".

Ostatecznie nadszedł oczekiwany dzień 26. września. O godzinie dwudziestej drugiej, czyli według naszej ra- chuby czasu około godziny 4. po południu stanął orszak królewski pod Lwowem. Starym zwyczajem wyjecłiała na- przeciw niego konna kalwakata mieszczańska daleko za miasto, gdzie nastąpiło pierwsze powitanie.

Tymczasem u bramy tryumfalnej czekał dostojnego gościa burmistrz miasta, Maciej Hajder, na czele rajców, duchowieństwo i tłumy ludu. Xa kilkanaście kroków j)rzed bramą wysiadł Władysław IV. z powozu i wysłuchał prze- mówienia burmistrza, który go powitał chlebem i solą, wręczając równocześnie na poduszce ze szkarłatnego ada- maszku klucze miasta, związane sznurkami jedwabiu i wy- złacanym szychem. Król odpowiedział łaskawie, wstąpił pod przygotowany baldachim i ruszył pieszo, procesyonal- nie prowadzony do miasta. Huknęły w tej chwili wszystkie działa na wałach i murach miejskich, zadźwięczały wszyst- kie dzwony kościelne, ka|)ela grała owe „echo corres- pondens'' jak tylko umiała najgłośniej, Matys cieśla po- wiewał radośnie chorągwią z wieży ratuszowej, trębacze miejscy otrąbiali światu radość wielką, a lud wznosił gło- śne okrzyki szczęścia i tryumfu.

Najpierw skierował król swoje kroki w stronę kate- dry, gdzie odśpiewano uroczyste „Te Deiim'"^ poczem udał się wprost do przygotowanych dla siebie apartamentów.

Na drugi dzień zjawiła się na pokojach królewskich deputacya mieszczańska z darami. Ofiarowano dwa złote dzbany z nakrywami wartości 1212 złp., a królewiczom Ja- nowi Ivazimierzowi i Aleksandrowi dwa złote puhary za 426 złp. i 366 złp. Król przyjął deputacyę uprzejmie i wyrzą- dził mieszczaństwu ten zaszczyt, że osobiście, wraz z całym dworem zasiadł do stołu razem z nimi, na bankiecie urzą- dzonym w kamienicy Marcina Groswajera kosztem 800 złp.

Oprócz tych darów honorowych poszło do kuchni królewskiej 6 wołów, beczka wina, mnóstwo ryb, rodzy- nek i innych korzeni, dwór zaś królewski otrzymał ró- wnież specyalne podarunki.

63

Przez miesiąc Ijawił Władysław IV. wówczas we Lwowie, a pobyt jego okazał się błogosławionym tak dla mieszczan, jako też i dla przedmieszczan. Posypały się jak z rogu obfitości przywileje dla miasta, dla kupców i rze- mieślników, sam król brał udział w pracach komisyi, ma- jącej urzeczywistnić niepraktyczny i niewykonalny pomysł mieszkańców Halickiego przedmieścia, którzy na wzór Ka- zimierza pod Krakowem zapragnęli przedmieście swoje otoczyć fortyfikacyami i uczynić zeń nowe miasto.

I\ównocześnie ostateczny pokój z Turcyą doszedł do skutku, a skoro goniec turecki przyniósł do Lwowa wia- domość, że Turcya godzi się na wszystko, byleby uniknąć wojny z potężną Rzeczpospolitą, zagrzmiały działa na mu- rach miejskich nowym tryumfem, a całe miasto zajaśniało wspaniałą illuminacyą.

Poczucie siły i potęgi, duma narodowa rozpierała serca mieszczan lwowskich, a poczuciu temu dał panegi- ryczny wyraz poeta późniejszy, burmistrz i chluba Lwowa, Bartłomiej Zimorowicz, w okolicznościowym, napisanym wówczas, utworze p. t. „Vox Leonis"".

Mniej szczęśliwym był pobyt Władysława IV. dla ro- dziny królewskiej. Królewicz Jan Kazimierz zachorował tutaj na ospę, l)rat jego, dwudziestoletni Aleksander zara- ził się straszną chorobą u łoża chorego i zmarł w po- wrocie do Warszawy.

Odosobniony od rodziny szukał Władysław IV. roz- rywek, jakie tylko w ówczesnym Lwowie były możliwe i ł)yć może, że w czasie tego to pobytu swego we Lwo- wie trafił na... miłość, która kochliwe serce królewskie długo trzymała w uwięzi. Ideałem tym królewskim stała się niejaka Jadwiga Łuszkowska, zwana familiarnie Ja- dwiszką ze Lwowa, a półurzędowo „Panią Jadwigą ze Lwowa, Faworitą J. K. Mci Władysława IV.'. Przymioty osobiste tej mieszczki lwowskiej, jej wyższy polor, elegan- cya, piękność sprawiły, że król przywiązał się do niej istotnie, nawet synowi z tego stosunku dał swoje rodo- we nazwisko, Konstantyn de Waza, a kiedy ostatecznie w trzy lata później musiał wprowadzić na tron królewski Cecylię Renatę, nie rzucił Jadwiszki poprostu, ale wydał za mąż za niejakiego Jana Wypyskiego herbu Grabie

64

chorążego nurskiego i starostę mereckiego. Sam podobno oddawał na weselu oljlubieńcowi, przyczem mowę we- selną, niezwykle charakterystyczną dla obyczajów współ- czesnych i ciekawą, wygłosił podkomorzy przemyski Jakób Maksymilian Fredro i).

Nie tylko jednak sam pobyt Władysława IV. we Lwo- wie wywoływał szereg entuzyastycznych manifestacyi, wy- buchały one z wielką siłą także na każdą wiadomość o no- wej chwale, okrywającej skroń królewską, lub o radosnym wypadku w jego rodzinie. Nie żałowało miasto pieniędzy na uświetnienie tego rodzaju chwil, a sumienność ówcze- snych pisarzy miejskich w notowaniu wydatków, na ten cel poniesionych, pozwala na przybliżone przynajmniej od- tworzenie pomysłów dekoracyjnych dawnego mieszczań- stwa ■-).

Tak na przykład ..triumpli szczęśliwego zwycięstwa przez Najjaśniejszego Władysława IV., króla polskiego, pana naszego miłościwego, w ziemi moskiewskiej otrzymanego", kulminował w dużych rozmiarów „obrazie wojny Króla JMci i moskiewskiego wojska". Obraz ten namalowany był na 57-2 arszynach płótna, farbami olejnemi i wspólnymi si- łami kilku malarzy lwowskich, którym miasto, dla j)odnie- sienia natchnienia, nie szczędziło miodu, ani ryb. Wypili też artyści przy malowaniu 13 garncy miodu, ale też za to obraz, okręcony choiną i spuszczony na sznurach z okien izby lonherskiej na ratuszu ..dla widoku publicznego", mu- siał się prezentować okazale.

W dniu obchodu odprawiono w katedrze „wotywę triumfalną", po której „kaznodziei jezuickiemu względem kazania dano 2 garnce wina", młodzieńcom zaś szkolnym, którzy śpiewali „Te Deum" na wieży ratuszowej, hono- raryum wypłacił sam burmistrz. W procesyi uroczystej na- około rynku wystąpili rajcy z białemi świecami, cechy i cała siła zbrojna miasta. Trąbili trębacze na wieży ratu- szowej, dniem i nocą, sama muzyka i ..różni śpiewacy" kosztowali 16 złp., w^ypuszczono mnóstwo rac ognistych.

') Rękopis Bibl. Ossol. nr. 240 str. 91, por. także „Lwów stary i wczorajszy".

2) A. III. 31.

65

sporządzonych w arsenale miejskim, a na bankiecie zje- dzono między innymi nie mniej nie więcej tylko 25 tafli piernika.

Jeszcze zapewne żyły wspomnienia tego tryumfu w pospólstwie, gdy już wypadł „wtóry triumph pojednania króla JMci z Moskwą". I^odczas tego tryumfu, odprawionego również w r. 1634, dwie rzeczy budziły ogólną sensacyę we Lw'owie. Pierwszą był „smok, którego puszczano po sznurach od sali ratuszowej górnej, z orłem białym i ze światłem w lampach kilkudziesięciu". Materyi do tego smoka dostarczył dr. Jerzy Boim za 20 złp. Drugą atrak- cyą obchodu była „osoba malowana Króla JMci", osadzona w oknie ratuszowem i przybrana w złotogłów, staraniem żaków szkolnych, którzy za swoją fatygę otrzymali 24 gr. wynagrodzenia. Przez całą noc strzelano w ratuszu z 30 hakownic na wiwat, palono stosy słomy na ulicach, śpie- wano „Te Deum"" z wieży ratuszowej, huczały wszystkie działa na wałach, a cały tryumf kosztował 364 złp. 2672 gr.

Mniej trochę, ale zawsze znaczną sumę 25 złp. 7 gr. kosztował „obchód żałosny", urządzony z powodu śmierci „Najjaśniejszego nieboszczyka królewicza Aleksandra' największy zaś tryumf wyprawiło miasto w r. 1()37 w cza- sie wesela Władysława IV. z Cecylią lU^natą.

Tryumf ten obchodzony był dnia 13. września 1637 r. a treścią jego, jak zwykle na weselach, był bankiet, około którego obracała się reszta okolicznościowych uroczystości- Zaznacza to nawet tytuł odnośnego rejestru wydatków i), który powiada... „akt wesela K. J. M. odprawował, pod który czas i dzień miasto Lwów bankiet, na którym Jego- mość Arcybiskup i Kapituła i inszy Ichmoście, także or- dines miasta tego byli, sj)rawowało i takie ekspensa wy- dało...".

Była więc przedewszystkiem wywieszona na ratuszu tablica w drewnianych ramach z namalowanem złotemi literami imieniem królowej, a otoczona innymi obrazami, pozawieszanymi na „stryczkach" było dalej strzelanie z armat na wałach miejskich, była uroczysta wotywa w ka- tedrze i produkcya muzyczna ze szczytu wieży ratuszowej,

») A. III. 32 str. 142.

66 -

gdzie grali trębacze i „sałamaiści". Wieczorem zapłonęły stosy drzewa na ulicach, a pan Massary, dla większej uciechy gaw^iedzi, puszczał race ogniste z żelaznych rurek, których sporządzenie kosztowało 7 złp. 3 gr.

Bankiet odbył się w sali ratuszowej udekorowanej, jak należy przypuszczać, świetnie, skoro do przytwierdze- nia tych dekoracyi użyto 700 ćwieczków. Ponadto przy- ozdobioną była sala w jakieś „osoby rzezane" widocz- nie rzeźby figuralne, które w czasach powszednich prze- chowyw^ane były w arsenale miejskim.

Urządzeniem obiadu, a głównie ugotowaniem potraw zajęły się panie z miasta, mieszczanki, które przez cały wieczór w sobotę (bankiet bowiem odbył się w niedzielę) pracowały w kuchni, zakrapiając obficie żar kuchenny ])i- w^em, którego im dostarczył magistrat. Główny nadzór ku- chenny spoczywał w wytrawnych rękach kucharza arcybi- skupiego i pasztetnika, wypożyczonych specyalnie na uro- czystość, pomniejsze zaś roboty wykonywała... policya miejska, a między innymi Adam, cepak (policyant), „obra- cał pieczyste i kucharzom pomagał robić", za co otrzymał specyalne honoraryum w kwocie 1 złp.

Trzy fury drzewa spalono w kuchni dla przyrządze- nia całego menu obiadowego, o którem ])ojęcie dać może następujący spis zużytkowanych wiktuałów, które wylicza- my w ślad za rachunkami : Zjedli mianowicie goście pod- ówczas: 3 ćwierci w^ołu, 20 kapłonów, 25 kurcząt, 7 gęsi, 4 kaczki, 3 zające, półtora cielęcia, 5 ćwierci flaków i ki- szek, 4 prosięta, przyrządzone na grochu i słoninie, jednego barana, 3 indyki. Były dalej główki cielęce i głowy wie- przowe, kasza pieczona na mleku. Sam łój do potraw ko- sztował 5 złp. 22 gr. a oprócz tego wyekspensowano 2 faski masła, soku wiśniowego za 12 gr., powideł i piernika za 1 złp. 13 gr., pół garnca miodu przaśnego, rzepy za 71/2 gr., pietruszka, marchew, chrzan i cebula kosztowały razem 1 złp. 40 gr., ocet piwny 24 gr. Sam aptekarz Ivasper Józe- fowicz wziął za korzenie, cukry i pasztety 86 złp. i 6V2 gr., nie licząc pracy pasztetnika arcybiskupiego, który samego papieru do pasztetów wyekspensował za 10 gr. Na wety podano jabłek, orzechów i śliwek za 1 złp. 26 gr., wino-

67

gron za 1 złp. 10 gr. i sera za gr. 12, ziele zaś do ubrania stołu kosztowało wszYstkiecjo 7 ^r.

o wiele poważniejszą rubrykę stanowił napitek. Wy- pito mianowicie podczas uczty 50 garnców wina węgier- skiego, 17 garncy jakiegoś wina kotnarowskiego, 2 beczki piwa żółkiewskiego, co wszystko razem kosztowało 200 złp. Wielkie również pragnienie posiadali muzykanci, którzy podczas całej uroczystości, a głównie podczas uczty na ra- tuszu grali, (czytamy bowiem następujące pozycye rachun- kowe: „za piwo dla trębaczów 24 gr., za piwo dla sała- maistów, którzy na wieży w nocy grali, 24 gr., za piwo dla muzyków i trębaczów 1 złp. 10 gr., za 14 garncy miodu dla muzyków z rozkazania pana burmistrza 5 złp. 18 gr., za piwo dla różnej muzyki, cymbalistów, skrzypków, którzy na ratuszu po salach grali i tym |)odobne wydatki, świadczące, że świat muzykalny lwowski miał pragnienie, nie stojące w żadnym stosunku do jego produkcyi mu- zycznych. Dodać wreszcie należy, że muzyka, która grała podczas bankietu, pożyczoną została również od arcybi- skupa.

Po raz ostatni odwiedził Władysław IV. miasto nasze w r. lOlG^j, wybierając się na słynną, choć niedoszłą do skutku wyprawę turecką, której, wbrew woli i daleko idą- cym zamysłom króla, nie życzył sobie wcale naród szla- checki. C.hwila to była dziwnie w następstwa brzemienna i dla całych dalszych dziejów Polski przełomowa. Zwy- cięska wojna turecka mogła odwrócić wiszącą już nad głowami szlachty burzę kozacką, mogła na nowo wypole- rować zaśniedziałą już w długim |)okoju sławę oręża pol- skiego, mogła w innym zgoła* kierunku pchnąć przyszłe losy Polski. Ale strach przed wojną był tak wielki i tak powszechny, że wszystkich sił użyto, ażeby złamać wolę króla i unicestwić jego zamiary.

A zamiary te już były bardzo blizkie rzeczywistości. Pod Lwowem stało już Ki.OOO zaciężnego żołnierza, arsenał królewski za Dominikanami pełen był broni i przyborów wojennych, układy z kozaczyzna zaszły już bardzo daleko.

') Józefowicz: Kronika m. Lwowa, str. 77. Szajnocha: Dwa lata dziejów naszych.

68

W takich warunkach i bezpośrednio po koronacyi drugiej swej żony Maryi Ludwiki ruszył król z końcem lii)ca 1646 do Lwowa, nie zważając na niechęć panów i pełen naj- lepszych myśli i nadziei na przyszłość. Towarzyszyła mu świeżo ukoronowana królowa Marya Ludwika z licznym i świetnym dworem panów francuskich, a z mnogim frau- cymerem. Obok trzej posłowie zagraniczni, arcybiskup adryanopolski de Torre, główny j)owiernik królewski Tie- polo i margrabia de Bregy, poseł francuski. Życzliwi kró- lowi senatorowie, między którymi znajdował się i kanclerz koronny Ossoliński, dodawali tej wolno sunącej się kalwa- kadzie dużo przepychu, ale też mało wojennego, marso- wego nastroju.

W dniu 10. sierpnia stanął ów orszak pod Lwowem, witany przez rajców, patrycyat i całe pospólstwo miejskie ze zwykłym ceremoniałem i entuzyazmem. Wysląj)ili też i Ormianie w malowniczych swoich strojach wschodnich, ale oko królewskie chmurnie na nich spojrzało, bo i strój turecki nieodpowiedni był w tej chwili i podejrzenie cią- żyło na nacyi ormiańskiej, że jej ludzie donosili Turkom o królewskich zamysłach wojennych. Natomiast z zadowo- leniem spoglądał król na wojska w szerokim j)romieniu dokoła Lwowa stojące obozem, które lustrował codziennie, ciesząc się ich widokiem.

Reszta pobytu pary królewskiej we Lwowie do 18. sierpnia zeszła na wesołych bankietach, wśród których przy całym splocie intryg możnowładczych sprawa wojny z Turkiem upadła.

V. XA ŚMIERĆ I ŻYCIE!

JAN KAZIMIERZ I JEGO MIESZKANIE WE LWOWIE, KhOPOTLIWE ZAPROSIN'\'. PIERWSZA WIZYTA. PLSTKI W KASIE. KRÓL W STROJU POLSKIM. NA ŁOŻU ROLKŚCI. K.\Z.VNIE I AWANTURA. SP15AWY PAŃSTWOWE. KRÓL MIĘDZY CHŁO- PAMI W BRZU(;iIOWIC.VCH. UROCZYSTY WJAZD NA Di:SZCZU. CICHY POBYT. POTOP. PRZYJAZD KI{(JLi;WSKI. DWORZANIE I GWARDYA MIESZCZAŃSKA. ŚLUBY W KATEDRZE LWOWSKIIM. KRÓL PRAWIE STAŁYM MIESZKAŃCEM IAVO- WA. MICHAŁ KORYBUT WIŚNIOWIECKI. KORONACYA KRÓLOWEJ ELEONORY. POBYT PARY KRÓLEWSKIEJ. TRAGICZNA ŚMIERĆ KRÓLA.

Wielką kartę w dziejach naszego miasta zapisały nie- szczęścia Jana Kazimierza. Dwukrotna bohaterska obrona Lwowa przed najazdem Chmielnickiego, Tuhaj-beja i Buturlina, okryła mieszczaństwo Lwowa nieśmiertelnym wieńcem wawrzynu, nieustraszona wierność, którą miasto zachowało w najokroj)niejszych czasach swemu królowi, wywołała powszechny podziw w całej Polsce i takie zasy- panie dziękczynnemi pochwałami, na jakie się tylko zdo- być umiało kwieciste i wyszukane słowo pisarzy współ- czesnych, frazeologia uchwał sejmu, senatu, urzędowych aktów.

A w chwale tej jasnej chodził lew lwowski, niby w złocistej aureoli, dumny, wspaniały, potężny. Wszystkie miasta polskie patrzyły na te olbrzymie zapasy garstki mieszczaństwa z tysiącznymi zastępy nieprzyjaciół, na ten gród, co w samej prawie gardzieli wroga leżał, a w tej gar- dzieli rezolutny był na śmierć i życie, jedyna ostroja, po- tęga, warowna skała, korab na falach wzburzonych potopu.

Ale jasny ten płaszcz chwały i wiekopomnej zasługi z trudnością już tylko osłaniał nędzę weNvnętrzną i ciężkie rany lwa lwowskiego. Zniszczone po dwakroć za Jana Ka- zimierza przedmieścia bogate, ludne i zamożne, krociowy

5

70

dwukrotny okup, handlowy zastój w ciężkim czasie usta- wicznych wojen, a wreszcie te niezUczone exakcye, pobory,

Ryc. 11. Jan Kazimierz.

(Fotogr. portretu w zamku (jripsholm.)

niespłacane pożyczki sprowadzały krok za krokiem ruinę miasta, której niestety polityka Rzeczypospolitej uchylić nie umiała i nie chciała.

71

Mimo tego ekonomicznego upadku jednak, i mimo po- czucia, że król mu w żaden sposób zapol)iedz nie może, mieszczaństsYO przylgnęło do jego osoby nieszczęśliwej z całem poświęceniem, miłością i wiarą, gotową w każdej cliwili oddać życie swoje i majątek \v jego obronie. Histo- rya obydwu oblężeń kozackich pouczyła, że poświęcenie to nie było czczym frazesem tylko, ale czynami zostało stwierdzone i to czynami, przecliodzącymi zwykłą ludzką miarę.

Nic też dziwnego, że między wiernem mieszczaństwem a nieszczęśliwym królem zadzierzgnął się stosunek jakiś niezwykle serdeczny i wylany, dziwnie przyjacielski i po- ufały. Od czasów Władysława Jagiełły nie było króla pol- skiego, któryby tak chętnie i często we Lwowie przeby- wał, nie było też króla, któryby tak osobiście, obok hoł- dów wiernopoddańczych i materyalnie nawet bywał ws])ie- rany przez lwowskie mieszczaństwo.

Wojny kozackie, które zapełniły znaczną część pano- wania Jana Kazimierza, wymagały z natury rzeczy częstej jego obecności we Lwowie, klęski spadłe na Rzeczpospo- litą w czasie potopu szwedzkiego i zdobycia Warszawy spowodowały znowu, że na chwilę Lwów stał się faktycz- ną stolicą Polski i siedzibą jej rządu, ta aureola wreszcie, która wy kwitła na skroniach mieszczaństwa, objawy pa- tryotyzmu nawet u ludu wiejskiego, zrodziły owe wieko- ponme śluby w katerze lwowskiej, śluby, na których się o})arły wieki późniejszej pracy narodowej.

Rezydencyą Jana Kazimierza stałą, za każdoczesnym jego pobytem we Lwowie była, wspomina już wyżej, arcybiskupia kamienica w rynku. Zbudowana na nowo i urządzona przez arcybiskupa Grochowskiego, była isto- tnie królewskim j)alacem, wraz z potrzebną ilością stajen, komórek, magazynów. Na pierwszem piętrze o<lznaczał się, obok dwu dużych sal, pokój sypialny i drugi pokój, wykładany płatkowatemi, złocistemi cegiełkami, oraz kalla- mi, i stąd zwykle porcelanowym, czyli złotym pokojem zwany.

Po raz pierwszy weszło miasto w stosunek z Janem Kazimierzem w czasie jego wesela z Maryą Ludwiką w ma-

12

ju w r. 1649 ^). Nadszedł wtedy list do urzędu radzieckiego z własnoręcznym podpisem króla i z zaprosinami na we- sele. Zaproszenie to było dla miasta bardzo kłopotliwe, bo nie można było jechać z pustemi rękoma, a na prezenty nie stać było mieszczan, zrujnowanych doszczętnie dopiero co przebyłem odleżeniem przez Chmielnickiego i Tuhajbe- ja. Zwołał więc urząd radziecki ordines et naliones, wszyst- kie stany i narody miasta, dla naradzenia się, co po- cząć a głównie celem obłożenia się podatkiem na prezent ślubny dla króla. Pospólstwo miejskie, zważając na ciężkie czasy, uchwaliło w^ybrać wszystkiego 100 dukatów, i su- mą opędzić wszystkie koszty, połączone z weselem króle- skiem. Jednakowoż rajca Anczowski, wyznaczony delegat miasta, wstydził się jechać z tak marną kwotą, pomny na niedawny jeszcze dobrobyt miasta i na wspaniałe dary składane poprzednim królom. Poszachrowano tedy jakoś na ratuszu i wyi)rano większy podatek, co u podatników znowu wywołało burzliwe protesty i stało się przyczyną licznych sporów z gminą, tem bardziej, że Anczowski, już na samem weselu będąc, przekroczył znacznie preliminarz i narobił wiele nadprogramowych wydatków.

Jeszcze nie przebrzmiało zupełnie echo tej dość przy- krej sprawy, gdy nadeszła wiadomość, .,że król jego- mość, pan nasz miłościwy, tu. do Lwowa z wojskiem i gwardyą swoją ma zawitać'. Było to po bitwie pod Zbo- rowem w r. 1649, i po onej słynnej obronie Zbaraża, opisa- nej tak pięknie w Sienkiewiczowskiem „Ogniem i mieczem".

Wiadomość ta znowu sprowadziła kłopot pieniężny na magistrat. Wprawdzie „wszyscy nie przeczyli, że ko- nieczność i honor, także miłość dobrych poddanych tego się napiera, aby należyty dar (o ile zdołać może wyniszczone miasto) tak godnej i szlachetnej osobie jego królewskiej mości panu i obrońcy swemu ofiarować nie omieszkało", ale ponieważ bieda była wielka, uchwalono pobrać tylko podwójny podatek domowy.

Zaledwie jednak zebrano ten podatek na godne przy- jęcie osoby królewskiej, aliści przyszła konieczność dostar-

') Szczegóły pobytów Jana Kazimierza we Lwowie zaczerpnięte z Zubrzyckiego, Józefowicza, Wielewicza i t. d.

- 73 -

czenia prowiantu wojsku królewskiemu pod Białym Kamie- niem, kosztem 800 złp., tak, że gdy król przyjechał, ofiaro- wano mu w darze brzc^czącą monetą tylko 100 dukatów hiszpańskich, dla dworzan zaś jego kupiono co przedniej- szych kobierców.

Wjazd odbył się 29. sierpnia, z największa możliwą pompą, przyczem przemówienie powitalne wygłosił znany nam już rajca Anczowski, nawiasem powiedziawszy, wła- ściciel przechowanej do dnia dzisiejszego kamienicy, t. z. „czarnej", w rynku pod 1. 3. Król, wyczerpany trudami obozowymi, wypoczął dni kilka w kamiecy arcybiskupiej, gdzie go też odszukali przywódcy siły zbrojnej w Zbarażu, którzy tyle cudów waleczności dokazali.

Bohaterów tych, którzy męstwem swem nadludzkiem zadziwili Polskę, j)owitał król radośnie i w nagrodę rozdał pomiędzy nich wakujące urzędy. A mianowicie Firlej, na- czelny wódz tego wojska, został wojewodą sandomierskim, Adam Sieniawski pisarzem polnym, Jeremi Wiśniowiecki otrzymał starostwo przemyskie, a Lanckoroński starostwo stobnickie.

W czasie pobytu swego we Lwowie rozstrzygnął król wiele sporów j)ieniężnych na korzyść miasta, oraz zapewnił mu tak ze swojej strony, jako też ze strony senatu w każ- dym urzędzie i sądzie protekcyę, a w każdem niebezpie- czeństwie j)omoc i obronę. Miłościwemu więc panu nie szczę- dzili mieszczanie objawów życzliwości, a lekarze lwowscy wyrestaurowali zdrowie królewskie o tyle, że już 9. września mógł Jan Kazimierz wybrać się w dalszą drogę do Warszawy. Gdy się w podróż wybierał powiada Józefowicz zrzu- cił suknie niemieckie, które od dzieciństwa nosił i ubrał się po polsku. „Przyjemnie było patrzeć na to, tak I^ola- kom, jak i naszemu miastu, które tem się chlubiło, że Ka- zimierza w ubiorze niemieckim, jako Niemca przyjęło, a króla polskiego jako zwycięzcę w polskim ubiorze do Polski z chwałą odesłało •. Nie omieszkał wreszcie Jan Ka- zimierz w czasie swego pobytu we Lwowie odwiedzić Je- zuitów, u których zjadł śniadanie, o czcm kronikarz tego zakonu ks. Wielewicz z dumą wspomina.

W dwa lata później, po olbrzymiej bitwie pod Bere- steczkiem w r. 1051 powitał Lwów Jana Kazimierza, tym

74

razem na łożu boleści. Po trudach obozowych król zapadł na febrę, tak, że go spiesznie przewieziono z zamku brodz- kiego do Lwowa.

Choroba króla spowodowała odwołanie wszelkich uro- czystości i wspaniałego „triumphu" powitalnego. Zbiegli się natomiast wszyscy lekarze lwowscy do łoża chorego i przedewszystkiem ówczesnym zwyczajem puścili krew kró- lowi. Przerażenie jednak w świecie lekarskim ])yło ogrom- ne, gdy krew z otworzonej żyły ciec nie chciała, ale ja- koś wszystko dobrze się skończyło, a lekarze, ile ich tylko było we Lwowie, kolejno przesiadywali u łoża królew- skiego, aż do zupełnego wyzdrowienia.

Bogate łupy, zdobyte pod Beresteczkiem, napełniły szczupłą zwykle kieszeń królewską obficie, tak, że Jan Ka- zimierz mógł do woli poi)uścić wodze swojej hojności. Ob- dzielał więc wszystkich darami, a głównie wdowy po żoł- nierzach, poległych pod Beresteczkiem. Dostał się przy tej sposobności także i Jezuitom lwowskim dar w kwocie 350 złp.

Ważne sprawy państwowe {)rzywiodły króla do Lwo- wa zaraz roku następnego w czerwcu, a pogodę dni kró- lewskich tutaj zamąciło słynne kazanie Jezuity ks. Sewery- na Arwata T. J., który każąc w katedrze, w przytomności króla, królowej i senatorów, napadł osobiście na pierw- szych dostojników kościoła, a nawet na samego arcybisku- pa Krosnowskiego, co wywołało olbrzymi skandal i kwasy. Ivapituła poczęła się gwałtownie naradzać nad ukaraniem śmiałka, a gdy wkrótce potem arcybiskup Krosnowski, po- dobno ze zmartwienia umarł, poczęto śmiałego kaznodzieję publicznie nawet prześladować. Bównież i Dominikanie lwowscy ściągnęli na siebie gniew królewski z tego powo- du, że niejakiego Wilczkowskiego, który wywołał przed sa- memi oknami królewskiemi na rynku i w obecności króla, który właśnie wyglądał przez okno burdę i zranił to- warzysza swego Jordana ukryli w swoim klasztorze i nocą wypuścili przez mury miasta.

W czasie tego pobytu zjawiła się na pokojach kró- lewskich osobna deputacya Rusinów, dla wyjednania znie- sienia pewnych rozporządzeń królewskich, ograniczających przywileje drukarskie Rusinów. Deputacya przyniosła w da-

I

/o

rze królowi 50 dukatów, a przy sposobności otrzymał także kanclerz 20 dukatów, sekretarz 4 dukaty, pan Denhof! dwa, a pisarz jednego dukata.

Wśród tych spraw pomniejszych rozgrywały się w ka- mienicy arcybiskupiej i inne ogólne państwowe sprawy. Król naradzał się z senatem nad wojną kozacką, przyspo- sabiał wypłatę żołdu dla wojska i)rzy pomocy komisarzy Rzeczypospolitej, a wreszcie wspomagał hospodara mul- tańskiego Stefana, który właśnie wtedy oblegał Suczawę, gdzie schroniła się dumna liozanda, żona Tymoszka Chmiel- nickiego.

Nieszczęsna wyprawa żwaniecka przywiodła Jana Ka- zimierza znowu, zaraz następnego roku IGó;], do Lwowa, pod którym, a mianowicie na polach gliniańskich, zbierały się też wojska, niechętne, bo nieopłacone, niekarne, obradujące ciągle z komisyą, mającą im obmyśleć zapłatę. Wojska te dały się mocno miastu we znaki do tego stopnia, że jak powiadają księgi miejskie, ono „już w niwec, przez częste- go, a wielce dra|)ieżnego żołnierza, jest obrócone".

Na wiadomość o zamierzonym przyjeździe królewskim uchwaliły stany i narody miasta wybrać sześciokrotny po- datek domowy na przyjęcie króla, oraz na honorarya dla różnych dygnitarzy, którzyby mogli odwrócić od miasta ten straszliwy ucisk żołnierski.

Dnia 17. czerwca stanął król w Brzuchowicach razem z całym dworem na chwilowy popas i tutaj zaszła prześlicz- na scena, która, być może, stanowi genezę złożonych pó- źniej ślubów w katedrze lwowskiej. Xa wiadomość, że król jest w pobliżu, ruszyło się wszystko, co tylko żyło we wsi, do stóp jego z radością niewysłowioną i szczęściem. Wło- ścianie otoczyli kołem samego króla, prosząc, aby przyjął od nich skromny, chłopski posiłek. Król zgodził się, zasiadł razem z gromadą do stołu i tak powiada wsp.iłczesny regens miasta Lwowa „życzliwi miłujący poddani pana swego traktowali'. Hyla to jedna z nielicznych chwil wy- tchnienia i swobody Jana Kazimierza, ta chwila, którą prze[)ędził z chło{)stwem, był to radosny też dzień dla chłopów, że oglądali twarzą w twarz osobę króla dobre- go, miłościwego pana, który nie prześladuje, nie zdziera,

76

który pomoc dać może i ratunek, a który zwykle tak da- leko... tak bardzo daleko !

Przenocowawszy w Brzuchowicach, ruszył król dnia następnego, 18. czerwca, w stronę Lwowa, gdzie na jego przyjęcie wielkie czyniono przygotowania^), które, niestety, deszcz rzęsisty w znacznej części zniweczył.

„Naprzód wjeżdżały powiada współczesny świadek przed królem w miasto karet}' i rydwany miejskie, które wysłano z ratusza naprzeciw, potem jechali przed królem Ormianie z buńczukiem, bardzo pięknie przybrani tak w ko- nie, jak i w szaty z turecka. Potem za nimi mieszczanie, także i ruscy, ubrani z usarska, tak samo jak i konie w zbroje zakuci.

„Za nimi chorągwi kilka, dwie czy trzy, dragońskich na koniach, potem szła piechota z oficerami : ośm chorą- gwi spiśników (lancknechtów) ze spisami i w przyłbi- cach żelaznych, za tymi karet dwie czy trzy, potem dwo- rzanie królewscy et id (/eniis pacholęta i trębaczów pięć.

„Potem król w karecie sam na zadzie siedział, a przed nim książę Radziwiłł i wojewoda ruski I.anckoroński.

„Za królem, za karetą, jechało znowu pięć chorągwi dragońskich w błękitni. Z dział bilo, ale z muszkietów nie strzelano, częścią dla deszczu, częścią z powodu komisyi.

„Mieszczanie zaś piechotą z chorągwiami i proporcami stali precz przed bramą i w ulicę. Baldachim też nago- łowali byli rajcy, tabinowy, pozłocisty, który mieli nieść nad nim sami, ale dla niej)ogody dali pokój".

Nazajutrz deputacya miejska poszła do króla, „zdobyw- szy sie na przemowę, któraby majestat takiego mocarza ukontentowała" i dla mówców „imię niepospolitej mądro- ści wymogła", ale jakoś nie bardzo dowierzali mieszczanie argumentom przemówienia, gdyż magistrat, „ażeby mowa lepiej się wydała, prezent we złocie J. K. M. tamże zaraz ofiarował".

Przez kilka dni, to jest do 25. czerwca dostarczali mieszczanie prowiantu na dwór królewski, a tegoż dnia „mało co z nami zamieszkawszy J. K. M., a pokwapiając

') Kallenbach: Pamiętnik Jana GoUiusa, mieszczanina polskiego, Kraków 1891, str. 24.

77

się do wojska, mile nas sług swoich pożegnał z prześwie- tną asystencyą dworzan i odważnych kawalerów". Odje- chał mianowicie wówczas Jan Kazimierz do Glinian, gdzie przyjmował posła moskiewskiego Huturlina, przyby- łego z 300 jezdnymi, a potem ruszył dalej, na bezskutecz- ną wyprawę przeciwko Kozakom pod Żwaniec.

Z powrotem stanął król we Lwowie w samą wigilię Bożego Narodzenia r. 1653. „Die 2^i. decembris po- wiada wsponmiany wyżej regent miasta Lwowa Król Jegomość, pan nasz miłościwy, nieznacznie, tylko w kilka koni, gdy nad zachodem stanęło słońce, około godziny dwu- dziestej drugiej (godzina 4. według dzisiejszej rachuby cza- su) z obozu do miasta przyjechał".

Miasto wystąpiło z darem w kwocie stu czerwonych złotych, poczem zaraz dnia następnego, w Boże Narodzenie, „król jako w milczeniu do nas przyjechał, tak w milcze- z jutrzenką, do dnia od nas, pożegnawszy afektem swoim pańskim poddane swoje, wyjechał. Daj Boże, aby szczęśli- wie'.

Przechodzimy obecnie do wspomnienia chwili, która historyków ogólnych dziejów Polski unosi w krainy uczu- cia, zaprawia ich pióro w słoneczne błyski, a kronikarzowi Lwowa to chyba już każe blaskiem tęczy malować wy- padki, wionąć na nie płomieńmi aureoli, w hymn się roz- płynąć wiekuistej chwały.

To, co się stało we Lwowie z końcem r. \iS'x^ i z po- czątkiem roku następnego, drży bohaterskim porywem na- wet w odległem wspomnieniu dziejowem, w 250 lat jest takie same wielkie i wieko[)omne, jak w wyobrażeniu współczesnych, niczego tam dodać ani ująć nie trzeba.

I3zieje znane, które krwią swoją i blaskiem, upadkiem i odrodzeniem porwały ku sobie największego mocarza polskiego słowa, autora „Potopu". Zna każde polsł ie dziec- ko historyę najazdu szwedzkiego, zna dzieje tułactwa Jana Kazimierza i jego zwycięzki powrót do ojczyzny i jego wreszcie wiekopomne śluby.

Na falach tej dziejowej zawieruchy uniósł się Lwów w krainy szczytnego bohaterstwa, które zwiodło nań mistyczne blaski, uczyniło go stolicą całej Polski, miejscem poświęcanem, gdzie się poczęło odrodzenie i jasne świty

78

wolności. Tylko dlatego, że niestety dzieje naszego miasta tak bardzo mało znane, a dzisiejsi mieszkańcy tak rzadko czerpią ze skarbnicy własnej przeszłości stało się, że lo- kalny patryotyzm nie rozpala się na ich wspomnienie uczu- ciem dumy, otuchy i nadziei.

W październiku i listopadzie r. 1655 wytrzymało miasto nasze oblężenie połączonych wojsk kozackich i moskiew- skich pod wodzą Bohdana Chmielnickiego i Wasyla Bu- turlina. Oblężenie ciężkie, bo obok huku armat nieprzyja- cielskich dochodziły do uszu oblężonych odgłosy walącej się w gruzy Rzeczypospolitej, upadek Poznania, Warszawy, Krakowa, Wilna, pogrom hetmana wielkiego koronnego, ucieczka króla i to wszystko, co tylko odwagę odebrać mo- gło i serce zmiękczyć rezygnacyą. Równocześnie od kwa- tery Chmielnickiego pod św. Jurem szły kuszące słowa ła- ski i protekcyi, lub groźna pięść się unosiła z zapowiedzią zemsty i zniszczenia, po którem kamień nie zostanie na ka- mieniu.

Mimo to mieszczaństwo lwowskie nie odstąpiło wiary raz królowi polskiemu zaprzysiężonej. „Zdrowia nasze w ręku Waszmość Pana wołał Samuel Kuszewicz. rajca lwowski do Chmielnickiego i tak już rozumiemy, że się z tego miejsca do swoich nie powrócimy, ale żebyśmy na imię cara moskiewskiego przysięgę i miasto oddawać mie- li, tego nigdy nie uczynimy...'" I nie uczynili przez całe siedm tygodni trwogi i chwały i wytrwali wtenczas, kiedy już prawie żadnej nie było nadziei ratunku.

Toż kiedy wiadomość o tej wiekopomnej obronie ro- zeszła się po Polsce, jeden hymn chwały otoczył nasze miasto nimbem bohaterstwa, do niego też spieszyło wszyst- ko, co tylko było jeszcze w Polsce myślącego o jej ra- tunku, a na czele Jan Kazimierz, przedzierający się przez zaspy śnieżne z Opola na Śląsku, przez Węgry, na Krosno, Łańcut prosto do Lwowa.

„Przejście najjaśniejszego króla Jana I\azimierza, pana naszego miłościwego, wszystkich nas jego wiernych podda- danych weseliło, któregośmy jako ojca i dobrodzieja 10. Febriiarii przywitali. Przyjechał do nas w małym bar- dzo poczcie, trzy chorągwie przy nim dragonii było i coś żołnierza naszego. Zamieszkał tu z nami niemal całą ćwierć

79

roku, po przewodniej niedzieli pożegnał się z nami". Tak pisze regens miasta pan Stanisław Dobieszowski, a sło- wa jego, tchnące jakąś niezwykłą rzewnością, uzupełnić należy zniszczeniem i zubożeniem miasta po dopiero co przebytem oblężeniu. Przedmieścia spalone, zima ciężka i mroźna, pustki w kasie miejskiej, wycieńczonej opłatą okupu.

A i orszak królewski zdrożony był i ubogi. Nie było dworu, ani dworaków, ani pysznych paziów, ani fraucy- meru, nie było pieniędzy w kasie królewskiej na pierwsze potrzeby... nawet na żywność. Strach pomyśleć, że król Polski, wielki książę I^itwy i jeszcze naonczas ,.król Szwe- dów, Gotów i Wandalów'"... mógł głód cierpieć, być nara- żonym na osobistą nędzę i niedostatek.

Mógł być, ale nie był, bo oto zwartem go kołem oto- czyło mieszczaństwo lwowskie. Nie było dworu, ani królewskiego orszaku'.' więc poszli do kamienicy arcy- biskupiej co przedniejsi mieszczanie pełnić straż koło oso- by królewskiej, dotrzymywać mu towarzystwa. Nie było pieniędzy na żywność'? więc się znalazły w kasie ratu- szowej, a gdy i tam nie stało, nałożona na wszystkie tar- gowe artykuły spożywcze akcyza szła na utrzymanie króla i jego otoczenia. Wspomina o tem Józefowicz, na podsta- wie 0|)Owiadania ludzi wiarygodnych, jak to wówczas „konsulowie i inni znaczniejsi obywatele królowi, czy to w pałacu, czy w kościele towarzyszyli, dopokąd się licz- niejsza nie zjechała szlachta i służbę przy boku króla, w po- myślniejszym dla siebie czasie, Lwowianom odebrawszy, sobie nie przywłaszczyła".

W ślad za królem zjechali się do Lwowa najwyżsi dostojnicy świeccy i ko.ścielni, arcybiskupi, biskupi, hetma- ni, nuncyusz apostolski, panowie, senat, tłumy szlachty. Tak było pełne miasto, że na ulicach palono ognie, a przy nich koczowali na mrozie ci, co już w gospodach pomiesz- czenie nie znaleźli.

Napatrzył się Lwów w onym czasie wielkim i pod- niosłym dziwom wielu, strojom cudzoziemskijii, mężom od krańca I^zeczy pospolitej. Ha wił tu wtedy poseł tatarski Su- baghazi-bej z licznym pocztem Tatarów, Siedmiogrodzianie i Węgrzyni od I\akoczego, poseł I^zeszy niemieckiej, a wśród

80

obrad w pałacu arcybiskupim rozbiegali się na wszystkie strony świata gońcy i kuryerzy, sypały się manifesty, bie- gnąc po wszystkie wolne jeszcze grody całej Polski.

W takim mistycznie podnieconym nastroju, wywoła- nym obroną Częstochowy, wiernością mieszczaństwa, a na- wet stanu chłopskiego dla króla, w podniesieniu się ducha narodu, krążyły wieści różne, niesprawdzone, niemniej je- dnak pobudzające najtajniejsze drgania upośledzonych do- tąd warstw narodu. Mówiono, że król dolę mieszczan i chłopów zamierza poprawić, że oto papież Aleksander VII. wielkie uczynił wzywanie do pokuty, pokajania się z grzechów dawnych na świt sprawiedliwości.

Płynęły więc do miasta i tłumy chłopstwa, a chwila poczynała być dziwnie osobliwa".

Nadszedł wreszcie dzień 1. kwietnia r. 1()3G. Była so- bota, jasna, mroźna jeszcze, ale słoneczna. Zaraz rano pie- chota łanowa i pułk węgierski stanęły szpalerem od rynku do cmentarza katedralnego, obwiedzionego wówczas mu- rem, z bramą wjazdową dla powozów od strony wscho- dniej. Przez szpaler ten poczęły napływać tłumy ludu, za- pełniając katedrę i klęcząc ])okotem dokoła kapliczki Do- magaliczowskiej, w której znajdował się obraz Matki Bo- żej łaskami słynący.

Mała kapliczka, która przytykała do dzisiejszej absydy kościoła, oświetlona jarzącem światłem, błyszcząca stosami złota, pereł, drogich kamieni, blach srebrnych, które pobo- żne ręce znosiły jako wota, stała się w tej chwili punktem, na którym zogniskowały się wszystkie myśli i uczucia. Ten obraz malowany niezgrabną ręką geometry Szolc Wolfo- wicza, strapionego zgonem wnuczki, do którego stóp tuliła się w chwilach żałob}', nieszczęścia i smutku społeczność lwowska, miał owej soboty pamiętnej stanąć jako kolum- na, rozpoczynająca nową erę i nowe życie dla całej Pol- ski. Nic tedy dziwnego, że w tak ważnym momencie nie mogło się obejść, w wyobrażeniu współczesnych, bez jakiegoś cudownego zdarzenia. I rzeczywiście, jak powiada rękopis katedralny ^), w wigilię dnia owego obraz cudowny

') Inwentarz kaplicy Domagaliczowskiej rękopis w archiwum kapituły lwowskiej.

81

jakoby się nieco poruszył na hakach, którymi był przybity, a w sam dzień uroczystości znalazł się w tej samej pozy- cyi, co zwykle. Wystarczyło to, aby dopatrzyć się znamion cudowności w tej, zawrzeć się mającej z niebem, konfederacyi, a ogólne podniecenie rozdmuchać do najwyższego stopnia.

Tłumy więc ludu ogromne zapełniły cmentarz. Wszedł nań procesyonalnic urząd radziecki z reprezentacyą wszyst- kich stanów i narodów miasta, cechy, zakony, procesye z barwistymi sztandarami. I^otem zajeżdżać poczęły jedna kareta po drugiej, a z nich kolejno wysiadali prymas i ar- cybiskup gnieźnieński, biskup krakowski, arcybiskup lwow- ski, kanclerz wielki koronny, wielu wojewodów, kaszte- lanów — wszyscy ci, z wyjątkiem Stefana Czarnieckiego, których uwieczniła ręka mistrza Matejki na obrazie przed- stawiającym „Śluby Jana Kazimierza".

A ot i on sam zjawił się w poszóstnej karecie razem z nuncyuszem apostolskim l^iotrem Yidonim. Krzyk ludu go witał i sprezentowali broń żołnierze, kłoniły mu się sztandary bractw i cechów, a on rozmodlony, z jaśnieją- cemi zapałem oczyma na brzydkiej twarzy, wysiadł. Zaczem zaraz dwu dyakonów w złocistych dalmatykach zdjęło oljraz cudowny z kiiplicy i w uroczystym dokoła katedry pochodzie, wśród dźwięku dzwonów i huku dział wnie- siono go na główny ołtarz katedry, gdzie nuncyusz Yidoni ubierał się już w biały, perłami sadzony ornat dla odpra- wienia nabożeństwa.

Zagrzmiały organy, główny ołtarz rozgorzał tysiącem świec i oblókł się dymem kadzideł, na którym smugami kładło się światło od gotyckich okien katedry, zachwiał różnobarwny, strojny fioletami i złotogłowiem żupanów tłum i poczęła się shiżba boża.

•łan Kazimierz runął krzyżem na przodzie, przed sa- mym ołtarzem. Słuchano kazania natchnionego, wreszcie ozwały się dzwonki na ..Afjniis Dei", król przyjął komu- nię i wzruszony wstąj)ił na najwyższy stopień ołtarza.

W kościele zrobiła się cisza śmiertelna. Ani jeden szmer nie drgnął wśród tego ogromnego zgromadzenia. Tysiąc oczu wpatrzyło się nieruchomo, z największą uwa- gą w osobę króla, który powstał, wyciągnął obie ręce przed siebie i mówić począł.

82

Słuchano w milczeniu, jak królestwo polskie polecał opiece i protekcyi Patronki niebieskiej, jak dzień zw3'cię- stwa Jej czci poświęcić obiecywał, a wreszcie :

o i"

„Ponieważ z wielkim bólem serca mojego poznaję, że za łzy i krzywdy włościan w królestwie mojem Syn Twój,

83

sprawiedliwy sędzia świata, przez siedm lat już dopuszcza na nas kary powietrza, wojen i innych nieszczęść : przeto obiecuję i i)rzyrzckam oprócz tego, ze wszystkiemi memi stanami, po przywróceniu pokoju, wszelkich dla odwróce- nia tych nieszczęść troskliwie użyję środków i |)ostaram się, aby lud królestwa mego od niesprawiedliwych cięża- rów i ucisków był uwolniony..."

Rozruch uczynił się w kościele wielki i j)lacz ser- deczny zhipał za gardło owo biedne, utrapione pospólstwo, a tymczasem na przedzie kościoła z łoskotem wielkim ru- nęli przed sam ołtarz dostojnicy duchowni, świeccy i cała szlachta. Riskup przemyski Andrzej Trzcbicki wstąpił na miejsce królewskie i donośnym głosem odczytywać po- czął tę samą rotę j)rzysięgi, którą dopiero co król wy- głosił.

Gromkie ^Amen" zapieczętowało ową wiekopomną chwilę obudzenia się sumienia narodowego, poczem, po uca- łowaniu świętego obrazu, odniesiono go napowrót proce- syonalnie do kaplicy.

W tydzień potem rozbiegła się po Lwowie lotem bły- skawicy wieść, że Czarniecki Stefan rozbił w puch znaczny oddział szwedzki, wziął w niewolę ()5 olicerów i zdobył 1() sztandarów, które oto nadesłane zostały do Lwowa. Był to niejako pierwszy skutek ślubów, tern większa przeto ra- dość zapanowała w otoczeniu króla i w całem mieście. W katedrze przed obrazem Matki Boskiej Domagaliczowskiej, j)rzeniesionym jak poprzednio z kaplicy, odbyło się uro- czyste nabożeństwo, j)o którem król sam, ująwszy drzewce jednego sztandaru nieprzyjacielskiego, rzucił go z mocą I)rzed obraz, poczem dostojnicy świeccy jeden po drugim przystępowali, czyniąc to samo wśród radości i uniesienia zgromadzonego ludu i uroczystego śpiewu „7e I)eunV w czasie którego znowu jeden cudowny omen mieli spo- sobność zanotować kronikarze lwowscy. Oto podol>no na ołtarzu jedna świeca ni z tego ni z owego zgasła, a po skończonym śpiewie, znowu ni z tego ni z owego, sama ze siebie jasnem światłem zai)łonęła.

Po ukończonem nabożeństwie zawieszono 14 sztanda- rów na ścianie między prezbiteryum a nawą kościelną po obu bokach olbrzymiego krucyfiksu, który dawniej w tem

84

miejscu wisiał, dwa zaś sztandary znalazły miejsce jako dekoracye obrazu Matki Boskiej i kaplicy Domagaliczow- skiej.

Wśród doniosłych spraw państwowych, które zabie- rały cały czas pobytu króla we Lwowie, nie zaniedbywał on także praktyk religijnych, między innemi dokonał w wielki czwartek tegoż roku ceremonii mycia nóg w ko- ściele Jezuitów, a niebawem po świętach wielkanocnych ruszył ze Lwowa w stronę Sokala, na dalsze trudy około zdobycia swej stolicy. Warszawy.

Od tego czasu dopiero po cztcru latach, t. j. w sier- pniu r. 1660, miał I^wów sposobność oglądać oblicze kró- lewskie, ale bieda była wówczas tak wielka w mieście, że z nadzwyczajnemi tylko trudnościami złożono się na dar honorowy w kwocie 'MM) złj)., który na rozkaz magistratu pokryli prawie w całości Rusini, w mieście mieszkający. Wybieranie tego daru odbywało się .,z wielkim skwirkiem i płaczem", jak powiada Zubrzycki na podstawie kroniki stauropigialnej.

Płacz, ucisk mieszkańców i nędza towarzyszyły nastę- ])nemu pobytowi Jana Ivazimierza we Lwowie, spowodo- wanego związkiem wojsk, domagających się żołdu. Zwią- zek ten stanowi jedną z najsmutniejszych kart w dziejach wewnętrznych Polski, albowiem zawichrzył wszystkiemi namiętnościami możnowładztwa, intrygami, bezrządem, nie- karnością, w\'czerpaniem skarbu Flzeczypospolitej i takiem obniżeniem powagi majestatu królewskiego, że ten stał się niewypłacalnym dłużnikiem, z konieczności puszczającym się na najrozmaitsze sztuczki. Czterdzieści tysięcy wojska dzielnego i Intnego, cała obrona Rrzeczypos])olitej, związa- ło się w konfederacyę, a raczej związek pod wodzą Stefana Swiderskiego, który przedewszystkiem odebrał władzę het- manom, a następnie oświadczył, że ani kroku nie zrobi w obronie Rzeczypospolitej, dopóki mu żołd zaległy w kwo- cie około 26 milionów złp. w całości nie będzie zapła- cony.

W I\zeczypospolitej jednakże o wszystko było łatwiej, niż o pieniądze. Kilka więc sejmów radziło nad sposobem wypłaty należności wojskowych, a ostatecznie wyznaczono komisyę do pertraktacyi ze związkowymi, która zebrała

So- sie dnia 17. lipca 1062 r. we Lwowie. Zaludniło się więc znowu miasto nasze dygnitarzami Rzeczypospolitej i tłu- mem żołnierstwa niekarnego. Przyjechał prezes komisyi, hetman wielki, stary i schorzały Stanisław Potocki, hiskup kujawski Horyan Czartoryski, czterech wojewodów, sześciu kasztelanów i trzydziestu dziewięciu delegatów województw poszczególnych, jako komisarze. Skarbnikiem komisyi był Jan Kazimierz Krasiński.

Z drugiej strony, to jest od zbuntowanego wojska, przy- jechał namiestnik związku Paweł Borzęcki z 500 delegatami pułkowymi i wielu oficerami. Olbrzymia ta delegacya woj- skowa obradowała w znanym nam już z czasów wojny kokoszej klasztorze Franciszkanów, skąd też za pośre- dnictwem deputacyi porozumiewała się z komisyą kró- lewską.

Zaczęło się, całkiem logicznie, od obrachunku, co Rzeczpospolita ma i co musi zapłacić. Pokazało się, że ma wszystkiego 10 milionów złp., a zapłacić musi 29 milio- nów. Na tym tedy smutnym bilansie utknęło wszystko, a rozpoczęły się już czysto jurydyczne, pieniackie spory, gmatwające całą historyę w niemożliwy sposól), zwłaszcza, gdy się doda do nich wichrzenia marszałka Lubomirskiego i partyi dworskiej, na czele której stała królowa Marya Lu- dwika.

Wśród takiego nastroju przybył 17. września t. r. i sam król do Lwowa. Mieszczaństwo, wyniszczone kwaterami i stacyami żołnierskiemi, zgotowało mu tradycyjne, uroczyste przyjęcie, ale j)ompa i okazałość miejska zgasła wobec wspaniałych pocztów komisarzy duchownych i świeckich, którzy również naprzeciw króla wyjechali. Nie brakło tak- że i związkowej delegacyi.

Naprzeciw króla ruszył i naczelnik związku Borzęcki w 300 koni. Spotkanie odbyło się na wzgórzu o pół mili za miastem. Dragonie i dwie chorągwie hu.sarskie stanęły w ordynku wojskowym, poczem deputacya związkowych w odległości stu kroków^ od króla zsiadła z konia i zbli- żyła się z uszanowaniem, celem ucałowania ręki królew- skiej. Na przemówienie Borzęckiego odpow^iedział z ko- nia kanclerz wielki koronny, zapewniając o łasce kró- lewskiej i apelując do lojalności i wierności związku. Do-

86

dał i król sam kilka słów łaska wycłi, poczem wszyscy ko- lejno, ze starszyzną związkową na czele przystąpili do uca- łowania ręki królewskiej.

Obywatelstwo miejskie wyruszyło także konno i pie- szo pod bronią, a burmistrz wypowiedział mowę powi- talną, poczem orszak cały, w ilości więcej niż tysiąca kon- nych, z królem, nad którym mieszczanie nieśli baldachim, ruszył w dobrym porządku ku miastu.

Jan Kazimierz stanął wówczas jak zwykle w kamie- nicy arcybiskupiej w rynku, u wejścia której powitał go arcybiskup lwowski i skarbnik wielki koronny, a w chwi- li, gdy zsiadł z konia, by udać się do swoich aparta- mentów, huknęła dwukrotna salwa powitalna całej artyle- ryi miejskiej ^).

Zaledwie jednak umilkły okrzyki tryumfalne, a już rozpoczęły się targi na nowo, wśród wzajemnych ze stron obu rekryminacyi i awanturniczych pomysłów dworu kró- lewskiego, który pragnąc rozbić organizacyę związkowych, utworzył kontrzwiązek stojący przy królu. Rozdrażnienie przybierało coraz ostrzejsze formy, a król, pragnący za każdą cenę wojny z Moskwą, grążył się w ostatnią rozpacz i zniechęcenie.

Jakby na większe upokorzenie i wstyd, zjechał w tym samym czasie do Lwowa poseł moskiewski Onezym Kar- powicz, z całym dworem, w nadzwyczajnem poselstwie do króla i I^zeczypospolitej. Przyjęto go wspaniale, a on patrzył na to wszystko, notował w myśli ten bezprzykła- dny nierząd państwa, które z jego carem we wojnie stało równocześnie, a nawet wojnie zwycięzkiej, do czasów nieszczęsnego związku. Opatrzono się wreszcie, że poseł ob- cego mocarstwa w takiej chwili wewnętrznych rozterek wcale nie jest pożądanym gościem, więc wyszukano pewne formalności, na podstawie których senat kazał mu popro- stu ze Lwowa wyjechać.

Spory tymczasem szły dalszą koleją, a nagła śmierć namiestnika związku Borzęckiego i posądzenie o otrucie go dolały tylko oliwy do ognia. Wybrał sobie związek no-

') Relation was sich bey dem gliicklichen Einzug Ihr Koenigl. Mayst. zu Polen und Schweden bey Lemberg zu getragen. Anno 1662.

wego namiestnika w osobie Janusza Bieykowskiego, któ- rego staraniom po cz»^ści udało się sprowadzić ugodę w Woliborzu, mocą której wojsko zgodziło się na 10 milio- nów złp.

Zdawało się, że nastanie cisza. Ivról skorzystał z za- wieszenia obrad i razem z królową wybrał się do Żółkwi, gdzie podejmował ich wspaniale Jan Sobieski, dziedzic tego miasta i wówczas chorąży koronny. W powrocie stanęli oboje królestwo na obiad w karczmie w lirzuchowicach, gdzie znowu zbiegła się ku nim cała ludność z wielką ra- dością i czcią.

Wypełnienie jednak ugody wolborskiej natrafiło na nieprzewidziane trudności, skutkiem których wojsko przy- bierać poczęło naprawdę groźną postawę. I^zeczy poszły tak daleko, że Bieykowski rozkazał aresztować niejakiego Łabętę, oficera pułku kamienieckiego, posądzonego o rozbi- janie jedności w związku, na rzecz króla. Starszyzna związ- kowa uczyniła sąd nad pojmanym i skazała go na śmierć. Król dowiedziawszy się o tem, zagroził związkowi naj- ostrzejszemi represyami. Chwila stawała się groźna, burza wisiała na włosku. Mieszkanie królewskie otoczyła wierna gwardya, bramy miasta pozamykano, związkowi bronić się poczęli na przedmieściu i takąż gwardyą obstawili dom, w którym mieszkał Bieykowski i w którym znajdowało się też więzienie Łabęty.

Xa taki dramatyczny moment trafił do Lwowa drugi poseł moskiewski Atanazy Laurentowicz. I^rzyjechał w ka- rocy, otoczonej przez stu jezdnych, przybranych bogato i wspaniale. Gawiedzi lwowskiej zaimj)onovvały zwłaszcza piękne rzędy końskie i sterczące u ubrań jeźdźców kołnie- rze, które błyszczały od pereł i drogich kamieni. Poselstwo przy.szło z zamiarem zawarcia pokoju, a że nie miało zbyt daleko idących pełnomocnictw, odesłane zostało z powro- tem do Moskwy.

I^o odjeździe Moskali zdobyli się wreszcie związkowi na krok stanowczy. Postanowili zerwać układy i wyjechać ze Lwowa, co też ogłoszone zostało uroczystym manife- stem, a zapieczętowane wielką demonstracyą pożegnalną przed mieszkaniem królewskiem. Król rozgniewany, a i zroz- paczony tem, że cały plan jego wojny moskiewskiej idzie

88

na marne, kazał zamknąć bramy kamienicy arcybiskupiej i nie wpuścić do siebie deputacyi. Po długich ceregielacli otrzymał namiestnik związku Bieykowski przystęp do króla i w pompatycznem przemówieniu żegnał go w imieniu całego wojska. Jan Ivazimierz, zbolały, próbował jeszcze perswazyi, a widząc, że wszystko na nic, pozostawił głos ijiskupowi łuckiemu Prażmowskiemu, kanclerzowi, który w słowach ostrych napiętnował całą niepatryotyczną robotę związku.

Układy były zerwane. Związek począł emigrować ze Lwowa. U bramy Halickiej jednak straż miejska i gwardya królewska napadły na konwój żołnierzy, prowadzący uwię- zionego Łabetę, o którym była mowa wyżej, i odbiły go z rąk związkowych. Równocześnie poczęto organizować pod laską Niezabitowskiego związek nowy, królewski, zwany „związkiem pobożnym", którego duszą był Stefan Czarniecki. Do związku tego przysląi)iły nowe zaciągi kró- lewskie i pułki oderwane od buntu, przy pomocy których król zamyślał siłą poskromić związek Swiderskiego, a w dal- szym ciągu, być może, dokonać zamachu stanu na rzecz wzmocnienia władzy monarchicznej w Polsce.

Atoli ani jedno, ani drugie się nie udało, a samo od- czytywanie wszystkich pertraktacyi, sporów, uchwał komi- syjnych, wszystkich aktów tej, dzisiaj niezrozumiałej walki armii z tronem pozostawia dziwną czczość duszy, a znie- chęcenie w sercu. Wystarczy powiedzieć, że omal nie przy- szło w pobliżu Lwowa do otwartej walki między woj- skiem zbuntowanem a wiernem królowi, że wreszcie w le- cie 1663 r. przyszło do ostatecznej ugody poza plecami królewskiemi, w której królowi przyznano jedynie sa- tysfakcyę, że naczelnicy związku mieli go uroczyście i pu- blicznie przeprosić.

Wiadomość o ugodzie przyszła do kamienicy arcybi- skupiej pewnej lipcowej nocy i wywołała prawdziwka kon- sternacyę na dworze królewskim, który już na seryo za- myślał siłą i przy pomocy Tatarów stłumić Związek i zbun- towane wojsko. Przez trzy dni namyślał się król, czy przy- jąć ugodę, obawa jednak przed skutkami wojny domowej zwyciężyła. Uległ jej Jan Kazimierz, a cała sprawa zakoń- czyła się na bruku lwowskim dość niezwykle : sprowa-

89

dzeniem mennicy do Lwowa dla wybijania pieniędzy na zapłatę żołdu i uroczystemi przeprosinami majestatu liió- lewskiego.

Alit ten przeprosin odł^ył się z wielltą pompą i cere- moniałem, tym ceremoniałem, Ictóry się streszcza w formie tylko i żadnego poza formalną swoją stroną nie zostawia wspomnienia. Był jednak dość ctiarakterystyczny i zupełnie w stylu swojego wieku, więc podać go w ogólnycti przy- najmniej zarysacłi nie zawadzi.

Skoro tylko ugoda ze związkiem wojskowym stała się faktem dokonanym, przybył do Lwowa znany nam już namiestnik związku I^ieykowski wraz z deputacyami po- szczególnych pułków. Król przyjął ich w kościele Bernar- dynów i przypuścił do ucałowania ręki swojej, przyczem starosta opoczyński, Szumowski, przemówił do nich na te- mat miłosierdzia i łaski królewskiej, z równoczesnem i)rzy- rzeczeniem dotrzymania poszczególnych punktów ugody, a zwłaszcza wy|)łaty żołdu i amnestyi dla wszystkich związ- kowych. Zażądał król wreszcie, aby samo naczelnictwo związku przeprosiło go ponownie, a to w dniu 22. lipca.

Deputacya odniosła odpowiedź królewską kołu wo- jennemu związku, na którem po burzliwych obradach zgodzono się ostatecznie na ui)okarzający akt. I^uszył po- tem na drogę pokutną sam marszałek związku Stefan Swi- derski, na czele tysięcznej siły zbrojnej, wraz z całem ko- łem związkowem i wyższymi oficerami. Na polach pod- Iwowskich stanęła ta niezwykła deputacya, a w wigilię aktu sam Świderski udał się do klasztoru Karmelitów trzcwikowych przy ulicy flalickiej, gdzie przepędził noc na praktykach religijnych, oczekując dalszych rozkazów kró- lewskich.

Nadszedł wreszcie oczekiwany dzień 22. lipca, l^ogoda była zła, deszcz rozmoczył ulice miasta, tworząc błotniste kałuże, w których obywatele lwowscy brnęli „aż po ko- lana". Mimo to wiadomość o niezwykłem zdarzeniu poru- szyła całe miasto, tak, że w samym kościele licrnardynów i w okolicy panował ruch nieopisany. W.szyscy zbiegli się na to widowisko, , licznie zmieszane gromady mężów, młodzieńców, starców i płeć żeńska nie zatrzymywała nikogo w domu własna powaga lub dostojność".

90

O godzinie 8. rano zjechał do kościoła król, królowa, dwór cały, z wielką pompą i majestatem, a równocześnie od klasztoru szedł pieszo pokutnik Stefan Świderski, wraz z całą starszyzną związkową i licznym pocztem ofi- cerów.

Ot i gawiedź lwowska miała widowisko, jakich mało. Król na tronie, wielki, dobry i wybaczający, a równocze- śnie bezsilny, żalem targany i gniewem, w tym żalu za- wiedzonych nadziei szukający drobiazgowej parady prze- prosin i nieprzepuszczający ani jednej ceremonii, ani krzty upokorzenia dla... pokutników.

Za tyle goryczy i własnego upokorzenia i zawiedzio- nych nadziei należała mu się przynajmniej ta jedna chwila ułudy...

U drzwi kościoła, w kruchcie, zastąpił Swiderskiemu drogę instygator królewski Franciszek Tański i ponurym a uroczystym głosem zapytał, azali związek ten niecny, potępiony, wyda wszystkie swoje akta i zerwie z całą prze- szłością '.'

Odpowiedź była twierdząca.

Drzwi od kościoła otworzyły się na oścież, a cała de- putacya runęła do stóp królewskich, błagając przebaczenia. Świderski wręczył królowi ośmioarkuszowy akt związku, buńczuk, jako oznakę swej władzy i inne insygnia związ- kowe.

Nastąpiła chwila dramatyczna. Buńczuk potrzaskany na drobiazgi legł u stóp tronu, akt związku miał być od- dany katowi miejskiemu, aby go publicznie spalił na rynku.

Wtem rogata, dumna natura zbudziła się u Świder- skiego. Nie mópł znieść hańby i wstydu publicznego cało- palenia, rzucił się do nóg królewskich, błagając o łaskę, o zmiłowanie... Co dalej zaszło, nie wiadomo dość, że któryś z braciszków, cz}' księży Bernardynów przytknął akt do świecy i spalił go na miejscu. Jedni powiadają, że braciszek uczynił to na własną rękę z litości nad Świder- skim, inni, że król w ten sposób swoją łaskę objawił i osz- czędził butnemu szlachcicowi największego, jakie go spo- tkać mogło, upokorzenia.

Tj^mczasem rozpoczęło się uroczyste nabożeństwo, pa którem król z królową i całj^m dworem udali się do re-

91

fektarza klasztornego. Za chwilę przybył tam Świderski ze starszyzną i na klęczkach przemawiał do króla, prosząc o łaskę, przebaczenie i darowanie mu życia. Wystąpił na- stępnie z pompatyczną przemową radca związku Oszcze- palski, ale zaraz po pierwszych słowach przerwał mu król suchym, rozkazującym tonem, aby się trzymał ściśle przed- miotu. Zbity w ten sposób z tropu Oszczepalski, po kilka- kroć przyklęknął w milczeniu u nóg króla, poczem prze- mawiał jeszcze Bieykowski, a na to wszystko odpowiedział imieniem króla kanclerz Prażmowski.

Władza Świderskiego nad wojskiem zakończyła się, tymczasowe więc dowództwo nad niem objął kasztelan halicki Aleksander Cetner, a równocześnie wypłata żołdu ciągnęła się dalej z wielkiem utrapieniem Lwowian, którzy upadali już pod ciężarem i nadużyciami tych niemiłych gości.

Wśród tego wszystkiego zjechał niespodzianie do Lwowa poseł francuski z licznym orszakiem. Na jego cześć odbyło się wspaniałe przyjęcie u dworu, a tymczazem w kołach wojskowych rozeszła się wieść, że poselstwo to ma na celu zapewnić następstwo na tron polski, po śmierci Jana Kazimierza, księciu de Engien, lub jego ojcu ks. Kondeuszowi, z pominięciem zasady elckcyi uirilim.

Wywołało to olbrzymią burzę. Wojsko przerwało od- bieranie żołdu, oficerowie opuścili izbę komisarską, wszystko wyruszyło na rynek, gdzie przyszło do groźnego rozruchu, przed samem mieszkaniem królewskiem. Sytuacya stała się krytyczną i groziła pogwałceniem prawa narodów. Wtedy wyniesiono przed ratusz w lektyce starego i schorzałego hetmana Stanisława Hewerę Potockiego, który przemówił do wzburzonego tłumu, przedstawiając mu fatalne następ- stwa naru.szenia stosunków międzynarodowych. Perswazya odniosła pożądany skutek, magistrat lwowski zajął się energicznie odszukaniem sprawcy niebezpiecznej pogłoski, a wkrótce umysły skierowały się w inną stronę. Przyje- chał bowiem do Lwowa poseł austryacki Mikołaj Kinsky,. w sprawie wykupna zastawionych księstw Raciborskiego i Opolskiego.

Po odprawieniu tych posłów i ostatecznem uporząd- kowaniu stosunków wojskowych, zarządził Jan Kazimierz

- 92

uroczyste nabożeństwo dziękczynne przy odgłosie dzwonów i huku dział, poczeni 15. sierpnia 1663 wyjecłiał ze Lwowa.

Pobyt ten liył najdłuższy, jaki kiedykolwiek wypadł królom polskim we Lwowie, z małymi przerwami trwał bowiem rok cały. Później już tylko w roku 1667 bawił Jan Kazimierz chwilowo we Lwowie, a był to jego pobyt ostatni w naszem mieście.

Tradycya jednakowoż ostatniego Wazy długo jeszcze żyła we Lwowie, a chociaż dzieje jego panowania nie- szczęsne były, to jednak w porównaniu z tem, co się pó- źniej stało, otaczał się mieszczanin lwowski aureolą „da- wnych lepszych czasów", wspominając to na chwałę swoją, to na świetne festyny, zdarzenia, na owe dysputy publiczne i widowiska, które roztaczali na rynku żacy szkoły jezuic- kiej w obecności pary królewskiej i dostojnego orszaku najprzedniejszych w I^zeczy pospolitej mężów, to na echa sporów i waśni, które roznamiętniały szerokie warstwy z ust kaznodziei królewskiego Adryana Pikarskiego, ka- rzącego o dumie i pysze marszałka kor. Lubomirskiego, schodziły na bruk lwowski, na pisma polemiczne i pam- flety.

Zachodzące słońce I\zeczypospolitej spłynęło też w owym czasie największym zaszczytem na skronie mie- szczaństwa lwowskiego. Lwów cały podniesiony został do stanu szlacheckiego, ale nobilitacya przyszła za późno już cieniem marnym zwali sami mieszczanie.

Z wrodzonym patryotyzmem, miłością i entuzyazmem powitał Lwów elekcyę następcy Jana I\.azimierza, M i- chała I\, o r y b u t a W i ś n i o w i e c k i e g o, a pierwszą większą manifestacyą lojalności była koronacya żony jego, królowej Eleonory. Wydatki kasy miejskiej na ten „dzień szczęśliwej koronacyi" były znaczne^), sam bowiem malarz „za konterfekt królowej Jejmości i za insze ozdoby i ma- lowania pro ornamenW wziął 100 złp., a „Ichmość prałaci, którzy pracowali w kościele przy woty wie", wypili 4 garncy wina. Wspaniały był zapewne także „aparament"

') A. III. i 51, str. 40-60.

93

na facyacie ratusza, zbudowany przez cieślów, pomalowany przez malarzy, ozdobiony statuą naprawioną umyślnie przez snycerza i obity bogatemi materyami. Do lampek illu- minacyjnych wyszło 3V2 kamienia łoju, oraz cały wóz słomy do podpalania stosów drzewa na ulicach. Muzyka, która grała na wieży i trębacze wzięli razem honoraryum w kwocie 60 złp., nie licząc mięsa i miodu.

W sam dzień koronacyi zgotowano na koszt miasta obiad dla ubogich, wieczerzę zaś dla panów radziec i mie- szczan, festyn wreszcie dla pospólstwa obfitował w nie- spodzianki, podobne zgoła do tych, które dziś zapowiadają afisze festynowe. I^ył przcdewszystkiem słup wysoki, a na nim orzeł, z jakimś klejnotem w dzióbie, przeznaczonym dla tego, kto złoży dowód największej zręczności i wdrapie się na sam szczyt. Wątpliwa ta przyjemność, która przez długi czas, do ostatnich dni prawie była atrakcyą wszystkich lwowskich festynów znalazła i wówczas sporo amatorów, a ten, który owego klejnotu dostał, otrzy- mał „kontentacyę", która miasto, razem z samym klejno- tem, kosztowała 45 złp.

U innych uczestników festynu wzbudzała sensacyę mnogość ogni sztucznych, których magistrat zamówił za 190 złp., inni wreszcie mieli prawdziwą uciechę z „ma- szkaratów", to jest zamaskowanych błaznów, którym oprócz zwykłego honoraryum „dało się kontcntacyi dla uwesele- nia większego 10 złp.".

Po raz pierwszy zawitała młoda para królewska do Lwowa we wrześniu 1071 r. Młodość biła od obojga, życie, wielkie nadzieje. Nic też dziwnego, że do ucałowania ręki królestwa cisnęło się całe miasto, a biskup sufragan or- miański przyjął nawet dość upokarzające warunki kapituły łacińskiej co do pierwszeństwa swego w tym ceremoniale.

Znowu tedy rozgwarzył się pałac arcybiskupi spra- wami państwa, wojny z Turkami, hucznem życiem dworu królewskiego. Cio jednak najbardziej podobało się ks. Jó- efowiczowi 1), to pobożność królewska, połączona z pe- wną wystawnością i pompą. Codziennie bowiem, a zwłasz- cza w dni świąteczne, wyjeżdżała para królewska ośmio-

') Józefowicz: Kronika, str. 301.

94

konnym powozem z mieszkania swego do katedry na na- bożeństwo, wśród tłumów odprowadzających mieszkań-

MlCHAEL THOMAS KORIBUT^

Dux Wi-ernip'^iecvuj'. etc- electus 1^ o iunn A nno ; G G ^

i

Ryc. 13. Michał Korybuł Wiśniowiecki.

(Ze zb. Muzeum Nar. im. króla Jana III.

ców Lwowa, do których przyłączali się „nawet żydzi, sto- jąc z wielkiem uszanowaniem z daleka" jak powiada kronikarz. Również i Jezuici byli zupełnie zadowoleni

95

z pobytu królewskiego, gdyż Michał razem z małżonką uświetnili obecnością swą uroczystą procesyę, urządzoną na uczczenie kanonizacyi św. Franciszka Borgiasza, z ka- tedry do jezuickiego kościoła,

Tak się bawił król we Lwowie wówczas, kiedy mar- szałek koronny i hetman Jan Sobieski z nadludzką siłą gromił ordy tatarskie, słońcem wielkiem, wspaniałem wschodził ponad walącą się w gruzy Rzeczpospolitą. Wobec promieni chwały, otaczającej skroń wielkiego wo- dza, jeszcze marniejszym stawał się majestat króla Mi- chała, nieszczęśliwej i biednej igraszki tłumów szlachec- kich i politycznych intryg możnowładztwa.

W rok później, kiedy nierozum [)olityczny dochodzić począł do kulminacyjnego punktu, kiedy dwa sejmy ze- rwane odsłoniły wschodnie rubieże Polski na ściężaj wiel- kiej potędze Mohameda IV., miasto nasze raz jeszcze wy- trzymało straszną nawałę turecką i krwią własną zapisało wierność królowi.

Stra.szny to był czas, gdy po wzięciu Kamieńca po- dolskiego stanęły pod Lwowem niezmierzone zastępy Ka- pudana baszy, a Rzeczpospolita, bezsilna, targana we- wnętrznymi sporami, patrzyła ze strachem i przerażeniem na bohaterską walkę garstki mieszczan lwowskich.

„Lwów cały w ogniu"", chodziła ponura wieść w naj- dalsze zakątki, komunikowano sobie w listach, bez wiary w zwycięstwo, w poczuciu bezradnej niemocy, zli- towania Bożego tylko wyglądając i łaski nieprzyjaciela. „Posłowie nasi miłosierdzia nad Lwowem żebrzą" w obo- zie sułtańskim mówiono z goryczą ale Lwów je- szcze wytrzymał, pełen chwały i oliary, bolejący nad lo- sem zakładników swoich i nad losem dumnej Rzeczypo- spolitej, która haniebny pokój w Buczaczu podpisywała i szła w haraczowe i)oddaństwo Mohamedowi.

(czarna hańba była nagrodą za lekkomyślność, czarna też hańba przywiodła Rzeczpospolitą do opamiętania i na nowy się jej bój gotować kazała. W rocznicę prawie ha- niebnego traktatu buczackiego poczęły się na polach pod (ilinianami zbierać wojska polskie na nową wyprawę tu- recką. Sam król dnia 2. września 1073 wyjechał z War- szawy, spiesząc do obozu. Odprowadziła go królowa do

96

Zamościa, poczem król sam, z nielicznym dworem, odby- wał dalszą drogę i dnia 28. września o godzinie 3. po po- łudniu stanął we Lwowie \). Spieszył się bardzo, więc nie zajeżdżając nawet do miasta, stanął na kwaterze u Bernar- dynów, pragnąc zaraz nazajutrz puścić się w dalszą drogę ku Glinianom. Niestety, „z niezdrowego powietrza na przed- mieściu, takie go bolenie wzięło, że przez kilka dni ani spać, ani jeść nie mógł". O dalszej podróży wobec tego nie było nawet mowy, tem bardziej, gdy królowi doniesiono, że i marszałek koronny Jan Sobieski jeszcze się nie znaj- duje w obozie. Następnego więc dnia, w samą uroczystość Św. Michała, wjechał król Michał do Lwowa i zamieszkał w kamienicy arcybiskupiej.

Nie zastał tutaj nikogo z senatorów, natomiast trafił na wielką paradę, która trwała przez dzień cały. Miasto obchodziło imieniny królewskie, dzień swego patrona i opiekuna i pierwszą rocznicę oblężenia tureckiego. Wjazd więc królewski był czwartą przyczyną, która entuzyazm mieszczaństwa lwowskiego podniosła do możliwie naj- wyższych granic.

Król nie brał udziału w uroczystościach. Schorzały zamknął się w swojem mieszkaniu, w t. zw. porcelanowym pokoju na pierwszem piętrze kamienicy arcybiskupiej, a łoże boleści otoczyli lekarze lwowscy, dumając razem z medykiem królewskim Braunem nad postępami cho- roby, której ani istoty, ani przyczyn nie mogli zrozumieć.

Na razie jednakowoż niebezpieczeństwa nie było, tak, że po kilkudniowym wypoczynku król, aczkolwiek „w sła- bem zdrowiu", mógł wyjechać dnia 5. października, po obiedzie do Glinian, gdzie odbył się z wielką paradą prze- gląd wojsk i rada wojenna. Zahuczały armaty, zgromadzili się koło osoby królewskiej wodzowie z Janem Sobieskim na czele, król sam dosiadł białego konia i objechał sze- regi. Choroba jednak czyniła tak zatrważające postępy, że wrócić musiał do Lwowa, gdzie stanął z powrotem dnia 12. października.

1) A. Grabowski: Ojczyste wspominki, t. II. Józefowicz: Kronika, str. 329. B. Kalicki: Zarysy historyczne (Obawa haraczu). Lwów 1869.

97

Trwoga i cisza zapanowały we Lwowie. Król leżał w kamienicy arcybiskupiej prawie samotny, w otoczeniu tylko lekarzy. Z senatorów nikogo nie było, z wyjątkiem podkanclerzego Olszowskiego, który zarządzał szczupłym dworem królewskim i załatwiał najważniejsze sprawy pań- stwowe, a przedewszystkiem wysłał referendarza królew- skiego po królowę, donosząc jej o niebezpieczeństwie.

Niebezpieczeństwo zaś było tem groźniejsze, że leka- rze nie mogli sobie zdać sprawy z istoty choroby, a na- dworny medyk Braun nie taił się z podejrzeniem, że działa tu... trucizna. W rzeczywistości jednak nadmierne użycie owoców, z zaniedbaniem środków hygienicznych wywo- łało u króla trawiącą gorączkę, która zwiększając się z dnia na dzień, miała sprowadzić śmierć mimo cłiwilowych po- lepszeń.

W jednej z takich jaśniejszych chwil zebrał się Mi- chał z łoża boleści, zasiadł na tronie w majestacie i w spo- sób uroczysty udzielił posłuchania posłowi moskiewskiemu, który właśnie przybył do Lwowa z hramotą od cara. Był to ostatni wysiłek i ostatni akt rządowy, dokonany przez gasnącego króla.

A tymczasem dalsze wyi)adki j)oczęły się wikłać w iście tragiczny węzeł. Nad drgającem w gorączce ciałem nieszczęsnego króla szły takie straszne, ponure chmury, że śmierć tylko jedyna wyl)awić go mogła od największej, jaka monarchę chrześcijańskiego spotkać mogła, hańby, i ta śmierć nieudolnego, biednego człowieka, którego za za- sługi ojca naród pokarał.... koroną królewską, stać się miała ofiarą za zmycie i przebłaganie lekkomyślności Bze- czypospolitej, która doprowadziła do upakarzającego j)o- koju buczackiego.

Właśnie bowiem wtedy, gdy król na łożu boleści do- gorywał we Lwowie, mijała pierwsza rocznica haniebnego traktatu, a z nią razem pierwszy termin, w którym Bzecz- pospolita zapłacić miała daninę poddańczą, haracz Moha- medowi IV. Wprawdzie na zmazanie tej hańby szła pod Chocim armia polska z .łanem Sobieskim, ale nie towa- rzyszyły jej wielkie nadzieje zwycięstwa, owszem zdawało się wszystkim w tej strasznej chwili, że nad Bzecząpospo- litą otwiera się piekło upokorzenia, że oto król polski sta-

98 ~

nie się holdownikiem Wielkiego Dywanu, a Polska turec- kim paszalikiem.

EixoNOEA Majpjl^, Imp , Tłkd iii Jili a ;

Imp, LEOPOIJ3I ^SoroilMichaelłs Poloot^

Rj:gi^ Conjvx,

Ryc. 14. Eleonora Marya. (Ze zb. Muzeum Nar. im. króla Jana III.)

Tak źle wprawdzie jeszcze nie było, ale rozgrzana fantazya współczesna roiła najbardziej ponure obrazy, a ostatnim chwilom króla Michała dodała bezmiernej go-

99

ryczy i takiego czarnego kiru, że dni ówczesne i rozgry- wające się we Lwowie wypadki stanowią może najbar- dziej dramatyczną, ale też i najbardziej smutną chwilę w dziejach Polski.

Do obozu polskiego pod Łuką nad Dniestrem przy- pytał się w ostatnich dniach października 1673 r. bogato ubrany jakiś Turek, na czele zbrojnego orszaku. Był już wieczór, kiedy sprowadzono go przed oblicze hetmana wiel- kiego Jana Sobieskiego. Nieznajomy przedstawił się hardo i dumnie jako Hussein aga, poseł sułtański, czausz, jak to wówczas nazywano. Mimo spóźnionej pory udzielono mu natychmiast audyencyi. Na wielkim majdanie obozowym stanął hetman Sobieski, dwaj hetmani polni, wszyscy se- natorowie, ile ich tylko było w obozie i mnóstwo star- szyzny wojskowej. Sobieski zapytał o powody przybycia czausza, na co ten hardo odpowiedział :

„Nic nie mam do ciebie, ani do kogo innego, tylko do samego króla, któremu od cesarza podarunek wiozę. I listów nikomu innemu nie oddam, bo się ich nikomu otwierać nie godzi, tylko samemu monarszej

Zgroza przebiegła obecnych. Wiedziano dobrze co zna- czy ten „podarunek". Według zwyczajów tureckich nie mo- gło to być nic innego, jak tylko bogato haftowany zielony kaftan hołdowniczy, który zwykle sułtan swoim hołdowni- kom posyłał, a teraz śle go oto... królowi ł^olski i Litwy! Zatrzęsły się wszystkie serca strachem, wieść o tragicznym podarku, wiezionym przez czausza w tajemniczej szkatułce, rozeszła się migiem błyskawicy po całym obozie, a stam- tąd biegła onej chmurnej nocy dalej i dalej, do Lwowa, na wszystkie krańce Rzeczypospolitej, za granicę nawet.

Według prawa międzynarodowego czausz został wypusz- czony i pojechał z obozu w dalszą drogę do Lwowa, a z nim razem potworna, bajeczne nieledwie kształty przy- bierająca pogłoska. Nie było kąta, gdzieł^y nie mówiono o tajemniczej szkatułce, pisano o niej w listach, wierzył w nią podkanclerzy Olszowski, trąbiła o niej na świat cały paryska „(iazette de France'. Litość i współczucie dla nieszczęśliwego króla Michała biegło ze wszystkich stron do Lwowa litość, pomieszana z gorzkiem, piekącem po- czuciem hańby, którą tylko śmierć sama zmyć mogła.

100

stała się więc dziwna i straszna rozterka w duszach współczesnych. Ivról leżał ciężlio chory, dogorywał pra- wie — obowiązkiem przeto poddanych było modlić się o zdrowie dla niego. Obowiązek tem serdeczniejszy, że mimo wszystkich upokorzeń, których gmin szlachecki nie szczędził majestatowi królewskiemu, tkwiło zawsze głę- bokie przywiązanie w republikańskiej Polsce do tronu mo- narchicznego, a specyalnie król Michał cieszył się niekła- maną miłością ogółu szlachty, która w obronie jego po- wagi wiązała się w konfederacye przeciwko możnowładz- com. W tej jednak chwili czausz turecki z tajemniczą szkatułką zamykał usta rozchylone do modlitwy. Modlić się o zdrowie króla znaczyłoby życzyć mu, aby przeżył najwyższą hańbę, jaka go jako monarchę spotkać mogła....

Błędne koło bez wyjścia, bez ratunku....

W chwili, kiedy pierwsza wieść o Husseinie-adze przyjść mogła do Lwowa, król miał się stosunkowo do- brze. Od soboty 4. listopada do następnego poniedziałku zdawało się otoczeniu, że wszelkie niebezpieczeństwo mi- nęło, tem bardziej, że w nocy na 3. listopada pękł, jak mniemano, wrzód wewnętrzny. Tymczasem w i)oniedzia- łek z rana znikły wszelkie nadzieje. W pokoju królew- skim, przy wielkiem zwierciadle urządzono ołtarz, przed którym codziennie odprawiało się nabożeństwo, a dnia tego król przyjął w sposób uroczysty ostatnie namaszcze- nie i zajął się przygotowaniem testamentu.

Nazajutrz, t. j. dnia 7. listopada rano, j)rzybył czausz turecki do Lwowa i domagał się hardo posłuchania u sa- mego króla. Posłuchanie jednakowoż było niemożliwie, co podkanclerzy Olszowski zdołał nareszcie wytłumaczyć Hus- seinowi-adze, który zgodził się na zwłokę do chwili, kiedy król nieco tylko przyjdzie do siebie.

Wypadało więc życzyć, aby król nigdy nie przyszedł do siebie.

Jakoż ponury los zdawał się sprzyjać dumie narodo- wej. Ivról był tak chory, że stracił mowę, a dla zaczer- pnięcia oddechu musiano mu dniem i nocą przytrzymy- wać głowę. Medyk królew^ski w takich w^arunkach coraz natarczywiej rozsiewał pogłoskę o otruciu króla, do tego

101 -

stopnia, że rozżaleni panowie z otoczenia kazali spisywać dokładny przebieg choroby, celem późniejszego anatomicz- nego stwierdzenia, podkanclerzy zaś, najgorliwszy stron- nik króla i i)rzyjaciel, czynił otwarcie przygotowania do pogrzebu.

Nadszedł wreszcie piątek, 10. listopada. Z rana jak zwykle wyszła msza przed ołtarzem w pokoju królewskim. Król leżał nieruchomy, jakby w letargu, nagle w i)ołowie nabożeństwa przedśmiertne drgania wstrząsnęły ciałem jego. Krótka chwila konania, a między godziną 9. a 10. rano już nie żył.

Nawet z ukochaną małżonką nie zobaczył się przed śmiercią. Wiadomość bowiem o groźnym stanie męża do- szła F^leonorę dopiero 7. listopada. W drodze do Lwowa doszhi wieść o śmierci.... nie było więc poco już jechać, zwłaszcza, że okolica była niebezpieczna od Tatarów wróciła więc do Warszawy,

Równocześnie w kamienicy arcybiskupiej czyniono przygotowania do pogrzebu. Ciało królewskie zabalsamo- wano, sekcya zaś wykazała zupełny brak trucizny, chociaż rozpuszczono jeszcze raz pogłoskę, że od wpuszczonych na srebrną misę wnętrzności misa ta poczerniała.

W trzy dni później król Michał leżał na katafalku w kamienicy arcybiskuj)iej. Katafalk był czerwonym aksa- mitem obity i z baldachimem, ciało zaś przybrane w oznaki władzy królewskiej, z koroną na głowie, z bogatymi klej- notami i t. (1. U stój) odprawiano codziennie uroczyste i śj)iewane „re(juienr wśród ogromnego natłoku zwie- dzających. Pierwszego dnia nabożeństwo takie odprawił sam ówczesny arcybiskup Koryciński, drugiego biskup su- fragan, [)Oczem kolejno, co dnia zmieniali się prałaci w oddawaniu ostatniej posługi nieszczęśliwemu królowi i biednemu człowiekowi.

Miał przeto Lwów wrażeń do syta, największą jednak sensacyę wzbudziło posłuchanie czausza tureckiego Hus- seina-agi, który zdecydował się ową tajemniczą a tra- giczną szkatułkę wręczyć podkanclerzemu Olszowskiemu. lU')wnocześnie więc i w tym samym dniu 13. listopada, kiedy ciało króla Michała wynoszono na katafalk, w ka- mienicy Jana Sobieskiego (Rynek 1. ()j robiły się wielkie

7

102

prz3'gotowania do owej audyencyi. Nie było wprawdzie obaw-y hańby, bo król już nie żył, niemniej jednak zgroza przejmowała wszystkich na myśl o.,., jedwabnym, zielo- nym kaftanie hołdowniczym.

/♦

JDerrrL^trm ^i^tćnjntoi Acmjjg irtJfto6CŁn.i^. mthtfir im. nnfn na ttj fuaflitm 'Ja^rts (tiiwrjlegttrujig Ktft

Ryc. 15. Król Michał na katafalku. lAYspółczesny sztych w zb. Muzeum Nar. im. króla Jana III.)

Stosunki międzynarodowe kazał}' jednak posła przy- jąć uroczyście i z wielką pompą. Wyjechał więc przeciwko niemu konny i zbrojny orszak mieszczan na przedmie- ście, cechy wszystkie, również uzbrojone, stanęły we dwu rzędach wzdłuż ulicy Halickiej, rynku, do samej kamie-

103

nicy Sobieskich, wystąpili także dragoni, trabanci królew- scy, piechota węgierska, wszystko w paradnym moderunku. W sieniach samych kamienicy pełnili służbę i szpaler ho- norowy rajtarzy, na pierwszem zaś piętrze czekał podkan- clerzy, otoczony obecnymi wówczas we Lwowie senato- rami, szlachtą i mieszczaństwem.

Tentent koni oznajmił zbliżanie się orszaku posel- skiego. Wyprzedzała go konnica miejska, za nim zaś jechał sam łlussein-aga na koniu, trzymając ol)urącz ową nie- szczęsną szkatułkę, owiniętą w chustę jedwabną, a za nim jego orszak.

Stanąwszy przed })odkanclerzym oddał mu poseł wśród zwykłego w takich razach ceremoniału szkatułkę. Podkanclerzy otworzył, wydobył list i przeczytał...

Jeżeli dyplomata i)olski nie był obdarzony angielską llegmą, to po przeczytaniu tego listu musiał gębę szeroko otworzyć, oczy w słup postawić, a przynajmniej odetchnąć tak, jaki)y mu kamień stufuntowy spadł z piersi.

W Uście nie było najmniejszej wzmianki o kaftanie hołdowniczym, ani nic takiego, coby w najmniejszej nawet mierze zadrasnąć mogło dumę narodową. Wszystkie ty- tuły w ])orzą(lku, ta sama forma, co zwykle, tylko stanow- cze domaganie się wypełnienia warunków pokoju bu- czackiego.

(lała tedy historya o tajemniczej szkatułce, o hańbie, o hołdowniczym kaftanie była tylko wytworem podnieco- nej fantazyi, i)Owstalym na tle wyrzutów sumienia, była też karą za lekkomyślność i zaniedbanie obrony kresów wschodnich. Wstyd ogarnął ws[)ółczesnych taki, że chciano czem prędzej o tej mistyfikacyi zapomnieć pozostały je- dnak na pamiątkę potomnym... współczesne listy i akty, z których wynika, że sułtan Mohamed IV. bardziej szano- wał Rzeczpospolitą, aniżeli ona siebie.... sama.

Nadchodził jednak dzień konduktu pogrzebowego. Za- nim ciało króla Michała odwieziono przedewszystkiem do Warszawy, aby je następnie umieścić w grobach królew- skich na Wawelu, odbyła się w katedrze lwowskiej uro- czystość pogrzebu wnętrzności króla, które złożono w urnie na wysokim katafalku i wśród uroczystych egzekwii, od- prawionych przez arcybiskupa Korycińskiego, wmurowano

104

w jedną ze ścian katedry. Kościół cały l)ył obity kirem, obok katafalku stały cztery czarne piramidy ze światłem i alegor3^cznemi wyobrażeniami poljożności, roztropności, łagodności i sprawiedliwości zmarłego króla.

Sam kondukt odbył się 20. listopada w dniu pogo- dnym, chociaż mroźnym. Po odprawionych u stóp kata- falku nal)OŻeństwach wygłosił w samym pałacu mowę ża- łobną biskup Popławski, który ..dość pięknie w^ywiódł ży- cie godnej pamięci króla JMci i wszystkich do łez poru- szył". Następnie uformow^ał się olbrzymich rozmiarów po- chód żałobny.

Na czele niesiono chorągwie i znaki urzędowe, po- chylone na znak żałoby ku ziemi, za nimi „honorowa kon- nica", potem wszystkie cechy miejskie, uzbrojone, z cech- mistrzami na przedzie, urząd radziecki i ławniczy w żało- bie, z gorejącymi świecami w rękach, za nimi wreszcie nieprzejrzanym szeregiem bractwa, zakony, duchowieństwo świeckie, bisku])i i prałaci. Kondukt żałobny j)rowa(lził dziekan kapituły lwowskiej Gicdziński, który miał ciału towarzyszyć do samej Warszawy. Przed karawanem re- ferendarz koronny, marszałek i starosta nurski nieśli na jedw^abnych poduszkach insygnia królewskie. Za kara- wanem wreszcie dwór, tłumy ludu, gwardya przybocz- na, dragoni i piechota węgierska. „Żadnego nie było honoru powiada Józefowicz któregoby ciału królew- skiemu przychylność naszego miasta, ludu i senatu ów- czesnego powaga nie uczyniła.... palono pochodnie, kadzi- dła, ....powoli postępował karawan, ciągniony końmi nie wesołym jak zwykle krokiem, lecz wolnym postępującymi, i do smutku, jak gdyby rozumiały żałobę, ułożonymi.... tam żołnierz bez oręża, tu urzędnicy bez pochodni i lud na grona podzielony, głośno uskarżając się, że Rzeczpo- spolita upadła i że już żadnej nie ma nadziei, drogą wo- dzów krwią i jedynym starożytności rodu zabytkiem go nazywali".

W czystem polu, daleko już za miastem, stanął orszak żałobny. Na ostatnie pożegnanie przemówił jeszcze ks. Po- likiewicz, kaznodzieja katedralny, poczem kondukt poszedł dalej, hen, do Warszaw^y.

VI. WŚR(')D SWOICH.

.I.VN SOBIF..SKI 0|{Y\V.\'n:i.KM I.WOWA. D/.IKD/.ICTWO. OSoniSTI-; STOSUNKF

MIODOWY MiRsi.\(;. KOMisYA \vo.l.sKo^v.^. \v.si'(')ł.(:zi(:iF. Nv ciioRoini:. ospa

r M.\IiYSIi:ŃKI. SOBIKSKI NA nATLSZl'. POWKÓT Z POI) CHOCIMA. .lAN III. I PHZYWII.K.II-; MIASTA. lOliTYTIKACYi:. HITWA !'Oi) LK.SII-.NIC.AMI I KAPL.ŚCIA-

NY o(iMói). (.111, IBM-: ś\viAi)i:(.TWo. \vi-:si:li-: \v hodzinii': kucm. i:\vskie.j. .jan III. oospoD.^uz Pi'.ori;KTou. pokó.i (;i5ZYMLhr()\vsKii:(;(). akust ii. wk

I.WOWIi:. K.VTASTI'.OI-A H. 1701 I .STANI.ShAW I.I-.SZCZY.ŃSKI. AIDYIACYK NA NISKIM ZAMKL'. POŚIUCDNICTWO \Y SIMiA\VIl-: KONTHYHL CYI. ZAKONCZKNIK.

Wielki, chwałą zwycic.stwa chocimskiec^o promienie- jący hetman i marszałek koronny Jan Sobieski, tak wyższy ponad w^szelkie panegiryki i hołdy, że jednem skinieniem dłoni rozprószył nimby tryumfalne, które mu lwowska społeczno.ść, wdzi(;czna za ocalenie życia i istnienia, goto- wała — ten, któremu zasługi rozwidniły horyzont do samej korony królewskiej dzieckiem był prawie naszego miasta, obywatelem, właścicielem realności na rynku lwowskim i sąsiadem na Żółkwi, Olesku, Jaworowle.

I |)rzyjacielem był stolicy czerwono-ruskiej od dziada pradziada i znajomym dobrym, a później obrońcą, prote- ktorem, królem najjaśniejszym.

.lako starosta jaworowski hetman polny miał we Lwowie dziedzictwo po ojcach, a z tem dziedzic lwem zna- jomość sąsiadów, olnwatelskie w(^zły, stosunki. Tutaj miał ))0 dworach szlacheckich krewn}'ch, po kościołach modli- twy przyjaciół, w klasztorze Benedyktynek siostrę i ciotkę, na ratuszu wpatrzonych w jego i ojców jego gwiazdę mieszczan, po sklepach dostawców, między żyilami dzier- żawców i medyków.

106

Jako hetman, potem królewską przyozdol)iony koroną, miał we Lwowie myśl wielką, wojenną i polityczną. Świa- dom niebezpieczeństwa tureckiego, którego grozę potęgo- wała jeszcze utrata Ivamieńca chciał ze Lwowa drugi stworzyć Kamieniec. I stąd to pojęcie Jana Sobieskiego o strategicznej doniosłości Lwowa, nieustanna dbałość o jego fortyfikacye, mury, baszty, stąd wreszcie rycerska przyjaźń z obrońcami tych murów i wysokie mniemanie o Iwowskiem mieszczaństwie mniemanie wspólne z wielu poprzednikami na tronie polskim, a usprawiedliwione krwią, wiarą i ofiarą tegoż mieszczaństwa.

Jako rycerz wreszcie chrześcijański, tędy, na Lwów miał drogę do wszystkich chlubnych czynów swojego ży- wota, tutaj mu płynęły lata górne i wzniosłe, i)osłannic- twem wyznaczone dziejowem...

Czyż przeto mógł się oprzeć urokowi lwa herbownego lwowskiego, czy mógł mijać obojętnie tych ludzi, i)atrzyć zimno na miejskie warownie, czy mogło nm być chłodno i obco na gruncie lwowskim, w otoczeniu serc, które go kochały jak swego, biegły doń jak do obrońcy i opiekuna, czciły wreszcie jego ,,Serenissinuun I{e<jem", jako króla polskiego, całem tradycyjnem umiłowaniem królewskiego majestatu '.'

Ojciec Jana, kasztelan krakowski Jakób Sobieski, sie- dział za częstych swoich interesów we Lwowie na górnej jurydyce pod Wysokim Zamkiem, która po dziś dzień nosi miano „Sobieszczyzny" M. Później kupił od Karmeli- tów, posiadaczy słynnej siedziby Konstantego Ivorniakta, największą podówczas i najpiękniejszą na rynku lwow- skim kamienicę, a raczej pałac magnacki, godne mieszka- nie królów i później królewskiego swego potomka. Jakób Sobieski upamiętnił się dalej ufundowaniem kościoła Kar- melitanek bosych i klasztoru, który dziś stanowi kaplicę arcybiskupią i seminaryum łacińskie, a wreszcie we Lwo- wie dokonał także żvcia w r. Kil?.

^) Szczegóły z pobj^tu Jana III. we Lwowie zaczerpnięte z kro- niki Józefowicza, kodeksu Wielewicza, z listów Sobieskiego (wyd. A. Helcel). Por. nadto dra A. Czołowskiego: ..Wojna polsko-turecka w r. 1675", Lwów 1895 i tegoż „Jan III. i jego pomnik we Lwowie'-, Lwów 1898 r. i w. i.

107

Własność nieruchoma uczyniła spadkobiercę Jakółja Sol)ieskiego, Jana, obywatelem lwowskim, a liczne interesa majątkowe, jako dziedzica ogromnych dóbr w okolicach Lwowa, wymagały częstego jego pobytu w naszem mie- ście. W r. 1()52 leżał on dłuższy czas w swojej kamienicy, lecząc się z rany, otrzymanej w pojedynku. Po raz pierw- szy zapewny przy tej sposobności zrobił ówczesny starosta jaworowski znajomość z lwowskim światem lekarskim, z którego później wyszedł nadworny medyk królewski, chluba żydowstwa lwowskiego, sławny Simche Menachem, po raz pierwszy także wówczas uwisły wota .lana Sobie- skiego na obrazie Matki Boskiej Domagaliczowskiej, z po- dziękowaniem za uzdrowienie.

W siedm lat ])óżniej Sobieski, już jako chorąży ko- ronny i rycerz znamienity, ufundował dla rannych żołnie- rzy polskich szpital Bonifratrów na Łyczakowie, zamie- niony dzisiaj na sz[)ital wojskowy austryacki.

Wtenczas jednak sj)rawy domowe .Jana Sobieskiego rozgrywają się już na wielkiem tle dziejowem, wśród do- niosłych wypadków, które od wschodu I^zeczypospolitej szły lawiną, na jej zgubę i uj)adek. Wymieniać je i okre- ślać, jaką w nich rolę odegrał marszałek i hetman wielki koronny, wyliczać wreszcie wszystkie sprawy publiczne, dhi których on krócej lub dłużej bawił na Busi i we Lwo- wie, znaczyłoby |)isać współczesne dzieje Polski.

Te sprawy publiczne i wojenne oderw^ały go też od boku umiłowanej i dopiero co poślubionej Maryi Kazi- miery zaraz w j)ierwszym nieledwie tygodniu miodowx'go j)ożycia. Już w czerwcu !()().") znajdujemy go roztęsknio- nego, rozmarzonego, samotnego, we Lwowie. Unikał ludzi, towarzystwa, zai)aw wszelakich, a osiadłszy na przedmie- ściu, w ufundowanym przez ojca i budowanym przez sie- bie klasztorze Karmelitanek bosych, na górze „strzelczej ", wypisywał stamtąd tęskne listy do swojej Marysitnki.

Toż nastęj)nego roku Kibb, po chwilowem uciszeniu się zamieszek domowych, Sobieski w październiku znalazł się we Lwowie, szukając sj)okoju i samotności dla rozmy- ślań i podniesienia ducha. Znalazł jedno i drugie w celi klasztornej serdecznego przyjaciela swego, ks. Bernarda Żółkiewskiego u Jezuitów, który „na łeb zaraz z podwó-

108

rza wypychał każdego", kto się ważył nachodzić samotnika, opuszczającego pustelnię tylko dla załatwienia sprawun-

^ o

z L

» S

6 \_

& PI

3

I" =

ków swojej żony. Sprawił wtedy we Lwowie dla Mary- sieńki czapkę białą aksamitną z futrem sobolem, przyczem „namęczył się z krawcem jal^: z niedźwiedziem", w skle-

109

pach lwowskich wyl)rał dla niej „futra szlamowego lisiego błam nieszpetiiy, oraz wilczych ogonów błam na wór dla zagrzania ślicznych nóżek Waszmości serca mego''. Praw- dziwie troskliwy małżonek, wzór zakochanego Celadona, no i wreszcie pożądany klient lwowskiego stanu kupiec- kiego.

W pauzie między walkami z Tatarstwem a zatargami politycznymi spotkał wreszcie stęsknionego małżonka mio- dowy miesiąc w pożyciu z Maryą Kazimierą. Od stycznia r. 1()()7 przez 3 prawie miesiące mieszkał Sobieski z Mary- sieńką we Lwowie w niezamąconem szczęściu i niezwykłej pogodzie umysłu. Listy jego z tego czasu tchną radością, spokojem, prawdziwą sielanką. „U nas sam we Lwowie nic nowego nadto, co j)o wszystkim świecie. Jedni się że- nią, drudzy umierają...." Tak pisał wówczas do siostry swej lladziwiłłowej, donosząc jej mnóstwo codziennych plotek o tern, jak ..zastęj)ują kawalerowie pannom za trze- wik", jak się żenią chorążowie z podczaszankami, jak grze- bią wdowy i wdowcy swoich małżonków.

Przy boku miłej małżonki, a w otoczeniu przyjaciół płynęło hetmanowi życie i pięknie i słodko na bruku lwow- skim, (ciotka Dorota Daniłłowiczowa, ksieni u Benetlykty- nek, .lezuita ks. Stanisław Solski, uczony matematyk, wspo- minany ks. Bernard Żółkiewski, towarzysze broni i wy- praw wojennych, mieszczaństwo lwowskie, wszystko to kołem symj)atyi otaczało młodą i)arę, nic też dziwnego, że kilka tych miesięcy we Lwowie upłynęło Sobieskiemu jak sen jaki cudny marzenie.

Sen krótki, marzenie l)rysło, rozbite rączką pięknej Marysieńki. Nie żyć było wielkienm człowiekowi przy boku j)łochej kobiety, której śniły się inne kraje, błyskotki dworu francuskiego, j)ogodne niebo P^rancyi. Hez najmniej- szego więc skrupułu, z k'kkomyślnością, której uległy mał- żonek nie miał odwagi stawić czoła, wyjechała Marya Ka- zimiera, w poważnym nadto stanie będąca podówczas, do Paryża, zostawiwszy smutnego Celadona znowu na pastwę tęsknoty i ponurych myśli.

Jedyną też 5)ociechą Sobieskiego i rozrywką był na- wał spraw publicznych, wśród których nie było czasu na gorycz domową. Stęskniony łożył na intencyę połowicy

110

bogate ofiary w klasztorze Karmelitanek bosych, a równo- cześnie jako przewodniczący komisyi wojskowej, dla obmy- ślenia wypłaty zaległego żołdu, siad3'wał od rana do pó- źnej nocy na ratuszu lwowskim wśród miliona trudności, kłopotów, frasunków, nudnego zbierania obrachunków, pi- sania asygnac3'i dla każdej chorągwi i t. d. „Słońca pra- wie nie widzę i nie wiem, co się na świecie dzieje" pi- sze w jednym ze swych listów, uskarżając się, że nawet ciotki-ksieni nie ma czasu odwiedzić.

Wśród tych „kłopotów, bankietów, gryzienia się usta- wicznego" wypadła wielka ])otrzeba tatarska i wielki czyn Sobieskiego, bitwa pod Podhajcami, pierwszy krok do ko- rony królewskiej, który na razie jednakowoż wyczerpał siły hetmana do tego stopnia, że się rozchorował.

Choroba ta okazała mu dopiero, jaką sympatyą się cieszył u swoich. „Generał-major lvorycki, jako szczenię ja- kie, dzień i noc mnie nie odstąpił " toż samo Atanazy Miączyński ..serdeczną wódkę u nosa trzymając", ks. Sta- nisław Solski płakał i biedził się ze swemi wątpliwościami, azali czasem nie kocha Sobieskiego więcej, niż samego.... Boga, a „cnotliwa białogłowa Bedrosowa, złotniczka, z du- szy była utrapiona i z żalu prawie ledwie żywa, patrząc na mnie owo wszystek Lwów prawie!"

W rok ])óżniej i Marya Kazimiera zaj)adła we Lwo- wie na ospę. Przeżył tedy Sobieski chwile rozpaczy i ser- decznego umartwienia. „Jam już w głowę ledwie nie za- szedł" — pisze w jednym liście. Zmartwienie było tem większe, że i syn, mały Jakóbek, chorował wówczas, a Ma- rya Ivazimiera była w oczekiwaniu dalszego potomstwa. To też kiedy się wszystko skończyło, ł)ohater w tylu wo- jennych okazyach, człowiek, który widywał wkoło siebie nieraz prawdziwe żniwo śmierci, opisuje najdrobniejsze szczegóły choroby, z gadatliwością starej kumoszki, roz- pływa się nad zdolnością lekarzy lwowskich, którzy „w tym terminie dobrze stawali, że matkę i dziecię (w łonie) sal- wowali, i skoro tylko swych ingredyenc}'! na żywot na- lali, tej minuty zaraz się dziecię ruszyło". A jaka była ucie- cha, gdy ospa nie zostawiła żadnych szpecących śladów na obliczu Marysieńki, „ani jednego dołeczka", jak powiada, podając zarazem środki i „marne lekarstwo, które na to

I

111

zażywała". Lekarstwo to rzeczywiście było osobliwe, bo polegało na użyciu pewnej ilości.... starej słoniny z mle- kiem, potem zaś .,i)ewnej wódki" do zmywania czerwo- nych plam. Skutek ospy objawił się na zewnętrznym wy- glądzie Marysieńki tern tylko, że „we brwiach doczesna szkoda, które całe wylazły i włosów w głowic siła".

O wiele niebezpieczniejszą, chociaż o równie szczęśli- wym przebiegu, chorobę i)rzebył sam Sobieski we Lwowie w r. 1071, kiedy to utworzył mu się wrzód w gardle, tak, że „piwa nawet ])ołykać nie mógł" i przez 14 nocy nie spał. Doświadczona jednakowoż porada sześciu doktorów lwowskich i kilku cyrulików wydobyła go z nieł)ezj)ieczeń- stwa, przy j)omocy „mnóstwa baniek i krwi puszczania". Uroczej jednak Marysieńki nie było wówczas przy boku chorego męża, a ten na wiadomość, że umiłowana poło- wica zbliża się do Lwowa, wyrwał się z opieki lekarskiej i pojechał naprzeciw do Jaworowa, gdzie niedobrze wygojona rana odnowiła się i zatrzymała go na łożu bo- leści.

I^rzyszedł wreszcie rok klęski i hańby 1672. Nad mia- stem naszem osiadły ciężkie dymy pożogi, która gorzała od Kamieńca j)0(lolskiego, a krwawym szlakiem Kapudana- baszy zbliżała się krok za krokiem do Lwowa. Sądny dzień i śmiertelna trwoga zaj)anowały wśród mieszczaństwa, a w takiej chwili oczy wszystkich zwróciły się w stronę Jana Sobieskiego. Gdy wjechał do Lwowa, rzuciły się prze- rażone gromady ku niemu, jako do jedynego opiekuna i zbawcy, a on sam zgorzkniały tem, że przestrogi jego pu- ściła Rzeczp()si)()lita mimo uszu, i zostawiła wschodnią swą połać bezbronną na pastwę nieprzyjaciela, stanął na ratu- szu, „aby miastu dać radę i jakąkolwiek otuchę". Ale rady nie stawało już nawet w sercu wielkiego hetmana, i wten- czas to |)a(lły w sali ratuszowej słowa gorzkie i cierpkie pod adresem tych, co bronić mieli ojczystych dzierżaw, a zostawili je na łaskę wroga. Mówił hetman wówczas jak do równycli obywateli, a [)rzedewszystkiem jak do ryce- rzy, przykazując obronę do ostatniej krwi kropli, do osta- tniego tchu żywota. Sam żadnej pomocy dać nie może, ale ufa w niezachwianą wierność i dzielność mieszczań- stwa.

112

I nie zawiódł się. Lwów wytrzymał ciężkie oblężenie. Dał upadającym przykład nieustraszonej odwagi, a tern przybliżył ku sobie serce wielkiego hetmana i myśl jego w przyszłych planach wojennych.

A mieszczaństwo lwowskie widziało w nim już wtedy przyszłego króla I^olski. Prawdziwie proroczy duch ogar- nął je po śmierci króla Michała, gdy Jan Sobieski, okryty nieśmiertelną chwałą zwycięstwa i)od (^hocimem, wjeżdżał z tryumfem, zdobyczą, Iroleami, z wielką chorągwią Ma- liometa do Lwowa w dniu 17. grudnia 1()7I1 Mimo biedy i nędzy wysilono się na tradycyonalny tryumf, ale Sobie- ski nań nie zezwolił, twierdząc, że Bóg sam zwyciężył. Jemu należy się podziękowanie. Jakoż się jednak nie mo- gło pomieścić w głowach ws|)ółczesnych, ażeby wtenczas, kiedy lada dostojnik duchowny lub świecki wjeżdżał so- ł3ie do Lwowa z wielką asystencyą i paradą Jan Sobie- ski, zbawca ojczyzny, mąż opatrznościowy, cicho miał wra- cać z pola zwycięstw i chwały. Sprawiono mu więc wo- jenne przywitanie kilkadziesiąt armat miejskich huknęło na jego cześć z murów i wałów, a rada miejska z burmi- strzem poetą, l^tirtłomiejem Zimorowiczem, poszła witać zwycięzcę przemowami gorącemi, w których, obok j)anegi- rycznego nastroju, widniało także głębokie uczucie i na- tchnienie prorocze: ..postępuj, działaj i panuj niezwycię- żony wśród sławy bitew!"

Przemówienie Macieja Kuczankowicza zostało wydru- kowane w dwukrotnem wydaniu z olbrzymio długim ty- tułem, poczynającym się od słowa : ,.Salulaliones ",

oprócz tego znalazło się wielu uczonych panegirystów, sła- wiących chlubę narodu, między nimi zaś Marcin Nikanor Anczowski wystąpił wprost z arcydziełem napuszystości wierszowanej, naszpikowanej najróżnorodniejszego rodzaju epigramatami.

W pięć miesięcy później był już Sobieski królem polsldm, a jednym z j)ierwszych aktów jego panowania było uwolnienie mieszczan lwowskich od wszystkich po- datków królewskich na lat dziesięć, z honorowym przy- piskiem odnośnego przywileju: „za okazaną wierność, mężną i dzielną obronę w resystencyi potężnemu nieprzy- jacielowi".

113

Zaraz jednak na wstępie panowania Jana III. pod- nieść należy rzecz niezmiernie charakterystyczną, samą, o której była mowa w czasacli Władysława Jagiełły. Jan III. był częstym, corocznym prawie gościem we Lwowie, a mimo tego tak mało się zachowało relacyi o jego uro- czystych wjazdach, o „trium|)hach'', i miejskiej paradzie. Uderza to zwłaszcza w owym czasie przesadnej, baroko- wej napuszystości, fałszywej pompy i pozłacanego szychu, ale świadczy zarazem, że Lwów swojego króki nie miał powodu tak bardzo wystawnie witać. Przyjeżdżał tu często, był swoim, powszednim, nawet nie gościem, ale lwowskim obywatelem, zresztą i stosunki były tak liczne i ciągłe, że mimo niezwykłej sympatyi, jaką się cieszył i serdecznego umiłowania, nie stanowił żadnej znowu sensacyi, ani osoba jego nadzwyczajnego dziwowiska.

Główną uwagę poświęcił Jan III. fortyfikacyi miasta. Nie szczędził przytem zabiegów, nawet z własnych fundu- szów i osobistego nadzoru. Pod jego kierunkiem pracował we Lwowie jeden z najzdolniejszych inżynierów fortecz- nych, Jan Berens, nad ufortyfikowaniem klasztoru Karme- litów, nad [)oprawą baszt, murów i fos, nad budową wre- szcie „wielkiego beluardu", który stał przy końcu dzisiej- szych wałów gubernatorskich, w miejscu, jak do niedawna teatr letni. Prói^y obwarowania przedmieścia Halickiego, restauracya obydwu arsenałów dopełnić miały wielkiego dzieła, z którego dziś zostały tylko szczątki nmru koło Karmelitów, tarcze herbowe z napisami monumentalnymi i rysunek tablicy, świadczącej, że miasto Lwów składało na ten cel podatek szelężny.

W samym jednakowoż zaczątku tych robót wybuchła wojna z Turcyą, zażegnana w r. 1()71 na razie po to, aby zaraz na wiosnę następnego roku rozgorzeć z tem większą siłą. Na Ruś wkroczył Ibrahim Szyszman, basza Alepu, z 180 tysięczną armią tatarsko-tiirecką, posiłkowaną przez obu hospodarów wołoskich. Padały grody kresowe i zamki jeden po drugim. Rzeczpospolita zaś, nie wierząca, jak zwy- kle, w niebezpieczeństwo, gromadziła swe siły opieszale i bez zapału. Wobec tego Jan Sobieski, który nie miał do- tąd czasu nawet na koronacyę, postanowił skupić wszyst- kie te siły pod Lwowem, skąd luźnym partyom walczącym

114

i załogom poszczególnych zamków możnaby dawać posiłki i w ten sposób uniemożliwić nieprzyjacielowi wejście do samego wnętrza królestwa.

Dnia 18. lipca t. r. stanął sam Sobieski we Lwowie, a po godzinnym zaledwie pobycie w mieście i nie odpo- wiadając na żadne powitania, wyjechał dla wytyczenia miejsca pod obóz za miastem.

Wybór padł na pola leżące obok dzisiejszego cmen- tarza Łyczakowskiego, „wedle gościńca gliniańskiego, za kościołem św. Antoniego, między św. Piotrem a Rurami, tam, gdzie bywał obóz Władysławowski". Król z własnych funduszów zapłacił właścicielom za zrujnowane plony i go- rączkowo począł naglić do pospiechu w robotach fortyfi- kacyjnych, do tego stopnia, że nawet na noc nie zajeżdżał do miasta, ale mieszkał w ..ogrodzie kapuścianym" w po- bliżu dzisiejszej cerkwi św. Piotra i Pawła, w urządzonym tam namiocie. Sielanka ta omal nie skończyła się tragicz- nie. Pewnej nocy mianowicie wtargnęły do namiotu kró- lewskiego wilki i zagryzły na śmierć i)acholika, strzegą- cego wejścia. Xa uczynion}' stąd harmider obudził się król i w len s])o.sól) uniknął niechybnej śmierci. Takieni to bez- piecznem miejscem był wspomniany ogród kai)uściany, za- sadzony dzisiaj rzędami kamienic.

Królowej nie było wówczas we Lwowie, wysłał bowiem Jan 111. razem z dziećmi w bezpieczną okolicę do Jarosławia, a sam, mimo nawału j)racy, znachodził dość czasu na wypisywanie jej sążnistych listów ze szczegóło- wemi wiadomościami. Zresztą, o ile się wolna chwila tra- fiła, chadzał na Wysoki Zamek i tam wypatrując z oddali nieprzyjaciela, oddawał się tęsknocie rzewnej i lirycznej do kochanej Marysieńki. „Będąc wczora na Wysokim Zaniku pisze w liście z 24. lipca uważałem długo za- chodzące nad Jarosławiem słońce i w tamtą stronę bie- gnące obłoczki. O jakożem życzył obrócić się w jaką kro- pelkę deszczu, albo rosy, a spaść na najśliczniejszą bu- zienkę Wmci...".

Oto obrazek, któregoby się nie powstydził żaden mo- dernistyczny poeta nawet, a który, być może, zrobił efekt, bo oto 20. sierpnia Marya Kazimiera ni z tego ni z owego i wśród największego rozgardyaszu wojennego zjechała

115

do Lwowa i z uporem postanowiła wytrwać przy l)oku męża.

Równocześnie z królową przyszła do Lwowa wieść, że „Noradyn Sołtan z Adży-Gorąjem Sołtanem, ze wszyst- kimi murzami i bejami, z przebrakowaną ordą idą prosto pode Lwów".

Wyprawa ta tatarska, przednia straż siły zbrojnej sa- mego Ii)raliima, o sile 20 do 10 tysi(^cy ludzi, miała na celu stworzyć głównej sile tureckiej podstawę do ostatecz- nycli operacyi wojennych.

W sobotę 21. sierpnia trwoga powszechna panowała we Lwowie. Przez cały dzień bito z dział Wysokiego Zamku dla ostrzeżenia okolicznej ludności o niebezpieczeń- stwie, mieszczanie stali pod bronią w pogotowiu, sam zaś Sobieski z j)agórków za dzisiejszym ., Kaiscrwaldem " pa- trzył j)rzez lunetę i układał plan bitwy i dyslokacyi szczu- płych sił swoich, wynoszących wszystkiego O tysięcy ludzi.

Okoh) j)()ludnia dymy |)lonących wiosek i olbrzymi tuman kurzu, wzbitego kopytami tysięcy koni, dały znać o zbliżającym się nieprzyjacielu. W wąwozie pod Lesieni- cami rzuciły się chorągwie j)olskie z brawurą na niei)rzy- jaciela. Bitwa trwała do wieczora, a skończyła się naj- zupełniej.szym j)Ogromem tatarskim. Noradyn oparł się w ucieczce do|)iero o ośm mil od Lwowa, w Jeziernej. Ambasador francuski, biskup Forbin Janson, który wbrew swemu i)odwójnemu, duchownenm i dyplomatycznemu charakterowi walczył z pistoletem w ręku tuż obok Sobie- skiego, nie mógł potem wyjść z j)odziwu, jak niewiele większa ponad 1 tysięcy ludzi jazda i)olska pokonać mo- gła dziesięćkroć liczniej.szego nieprzyjaciela.

To też powrót do miasta był j)rawdziwym tryumfem. Króla witano z największem uniesieniem jako obrońcę miasta, a samo zwycięstwo poczytywano za cud, wymo- dlony przez rzesze posj)ólstwa miejskiego, które, biorąc przykład z królowej, przez cały dzień zalegało wszystkie kościoły z płaczem wielkim i modlitwą.

Można sobie tedy wyobrazić, jaki entuzyastyczny na- strój panował we I.wowie podczas odbywających się w kilka miesięcy później uroczystości koronacyjnych, obcho- dzonych tutaj „nabożeństwem po kościołach, a uciechami

116

po miejscach publicznych, i strzelaniem z dział przez dzień cały". Miało wielki powód miasto do uciechy, bo oto na sejmie Itoronacyjnym, razem z zatwierdzeniem wszystkicli swoich przywilejów, otrzymało tak wielkie, wielomowne i piękne świadectwo od Jana III., jak żadne inne miasto polskie. Oto bowiem, co przepisała kancelarya królewska na pergaminie przywileju:

„Mając wzgląd, że między wszystkiemi miastami Kró- lestwa, najliczniejszemi zasługami względem Rzeczyi)ospo- litej, względem poprzednich królów, i względem nas, nie- wzruszoną w mnogich niel)ezi)ieczeńslwach, wyróżnia się nasze miasto Lwów, które w tylu nieprzyjacielskich oblę- żeniach przez Kozaków, Moskwę, Tatarów, a teraz świeżo przez Turków podupadł, lecz nie uległ.

„Z tych to chwil tak krytycznych wyszedł zwycięzko, wstrzymał z podziwienia godnem męstwem i odwagą po- tęgę ottomańską i nie dopuścił, aby ona wdarła się do wnętrza Królestwa. Mieszczaństwo zaś lwowskie oświecone, pełne cnót obywatelskich i form wykwintnych, słynie da- leko poza granicami Polski, nie tylko chwałą wojenną, lecz także cywilizacyjną, miasto przeto swem wykształce- niem, męstwem, twałą wiernością względem Rzeczypo- spolitej, zasłużyło na wiekopomną sławę i szczególniejszą łaskę \...

Wielki był również we Lwowie tryumf, gdy Jan III. chwałą okryty wracał z pod Zórawna, a potem przez siedm lat spokoju i wytchnienia węzły między królem a miastem stają się coraz ściślejsze, stosunki coraz częstsze, osoba Jana III. z każdym dniem coraz popularniejsza. Kamienica arcybiskupia nie mogła łiyć już jego mieszkaniem, więc kosztem znacznym przerobił dom swój na stałą rezyden- cyę, przyprowadzając go do stanu, w jakim mniej więcej do dzisiaj w szczęśliwy sposób się dochował, stanowiąc jedną z najdroższych pamiątek dziejowych naszego miasta.

Pierwszą wielką uroczystością familijną, która się w tak odnowionym pałacu odbyła, było wesele siostry Ma- ryi Kazimiery z Janem Wielopolskim, podkanclerzem ko- ronnym. Naznaczony pierwotnie termin ślubu na dzień 12. czerwca 1677 uległ kilkudniowej zwłoce z powodu nie- dyspozycyi pana młodego i odbył się dopiero 18. czerwca,

117

z niesłychanym nawet na owe czasy przepychem. Lwów dawno już nie widział w murach swoich tylu strojnych orszaków, tak licznego zjazdu senatorów z całej I^olski. Sam król zjechał z Jaworowa, gdzie dopiero co odi)ył si(^ chrzest królewicza Aleksandra z największą okazałością, w pozłacanym powozie, na kształt kielicha zrobionym. Na- przeciw niego wyjechali panowie i całe miasto z urzędem radzieckim na czele, od bramy Halickiej do katedry niesiono nad nim wysoki baldachim. Powitaniom i uro- czystościom nie było końca, tem bardziej, że nuncyusz pa- pieski, ks. Martelli, wywoływał znowu dla siebie specyalne owacye od duchowieństwa. ł3o tego stopnia czas był za- pchany uroczystościami, że nawet Jezuici musieli odłożyć na spokojniejsze czasy popisy oratorskie uczniów swojego kollegium.

W dniu 1(). czerwca wyszedł z kamienicy królewskiej pieszo orszak weselny do katedry. Towarzyszył mu król i królowa, wszyscy dostojnicy i goście. Na cześć no\\'ożeń- ców wydrukowali Jezuici dwa panegiryki, które ])od- czas ślubu kolportowali w kościele. Pannę młodą odda- wał ówczesnym zwyczajem nowożeńcowi hetman Stani- sław Jabłonowski, przyczem wygłosił mowę na podstawie motywów i aluzyi zręcznie powiązanych z miastem i astro- logicznymi znakami niebieskimi, rozpoczynając słowami: „Dziś słońce w znak lwa wstępuje".

Wesele i uroczystości z niem połączone trwały kilka dni, przyczem znoszono całe stosy podarunków i prezen- tów od senatorów, województw, ziemstw i miast. Imie- niem państwa młodych dziękował za nie Andrzej Chryzo- stom Załuski, naówczas kanclerz kapituły gnieźnieńskiej i sławny krasomówca.

Wszystkich uroczystości, które się prawiły za Jana III. we Lwowie, nie wyliczyłby ani opisał w osobnej książce nawet. Hez przesady rzec można, że miasto nasze było przez znaczną część panowania Sobieskiego stolicą Polski i ogniskiem doniosłych spraw politycznych, a wśród nich przewija się jak szara nić ten codzienny, powszedni stosu- nek króla do mieszczaństwa, mający wszelkie cechy oso- bistej przyjaźni i sąsiedzkiego zainteresowania się drobia- zgami miejskimi.

118

Król, o wyrobionym do drol)iazgowości zmyśle go- spodarskim, chodził po mieście jak dobry gospodarz, oglą- dając to nowe budynki, to rozpatrując potrzeby i życzenia wszystkich nacyi i narodów zamieszkujących Lwów, tak Polaków, jak Ormian, jak Rusinów, jak Żydów wreszcie, dla których Lwów współczesny zasłynął jako „matka Izraela ".

Taki na przykład obrazek z życia, przechowany w kro- nice Benedyktynek ormiańskich, mówi sam za siebie o pa- tryarchalnych zwyczajach Jana III.M- „Król Jegomość czytamy w tym pamiętniku był bardzo łaskaw na kon- went i jałmużnami go opatrywał, a w r. 1692 będąc we Lwowie z królową Jejmością, klasztor sam nawiedził, kędy u furty na dole siedział, mówiąc życzliwie z arcybiskupem ormiańskim i z senatorami, dowiadując się od p. Kata- rzyny Zebrzydowskiej o pomieszkaniu i obejściu tych pa- nien. A królowa z biskupem płockim i senatorkami obe- szła klasztor po górnem mieszkaniu, kędy obaczywszy nie- sposobność miejsca, z wielkiem politowaniem przyszedł- szy. Królowi Jegomości powiadała, obiecując, że się o to starać będzie, żeby były przeniesione na przedmieście i na- chodził się był s a m K r ó 1 JMC. o to, tylko się po- kazało z kart, które panowie Ormianie na się dali, że 00. Teatynów stamtąd ruszyć nie mogli, za zezwoleniem Św. Kongregacyi w Rzymie".

Z największym jednak przepychem wystąpił Jan III. we Lwowie w czasie zaprzysiężenia pokoju Grzymułtow- skiego, oddającego Moskwie raz na zawsze ziemie zadniepr- skie z Kijowem i Smoleńsk. Przepych ten w dziwnej stał sprzeczności z ponurą doniosłością tego traktatu i z roz- darciem duszy królewskiej Jana III., który ze łzami w oczach kładł swój podpis i przysięgę na akcie, co na oścież otwierał drzwi Rzeczypospolitej zdradzieckiej Mo- skwie, w zamian za platoniczne „święte przymierze" prze- ciwko Turcyi.

Do Lwowa zajechał poseł moskiewski Szeremetiew z niesłycłianą pompą i bogactwem, wobec czego i przy- jęcie musiało być okazałe, tem bardziej, że należało dać

') Barącz : Żywoty sławnych Ormian, str. 340.

119

olśniewający pozór potęgi, świetności i bogactwa Rzeczy- pospolitej. Sam akt odbył się w kamienicy Sobieskiego, wobec obojga królestwa, siedzących na tronie i wobec królewicza Jakóba, który siedział po lewej ręce króla, co potem wywołało liczne kwasy i zatargi z możnowładz- twem, widzącem w tem chęć uczynienia tronu polskiego dziedzicznym.

Po tej audyencyi odbył się cały szereg festynów i ban- kietów. Moskali przyjmowano uroczyście, królowa z po- słami grywała w karty „dla roztargnienia ich umysłu". Na bankietach sadzano ich zawsze na pierwszem miejscu, z wielkim uszczerbkiem powagi dostojników kościelnych, którzy, jeżeli można tak powiedzieć, stosowali „bierny opór" przeciwko tej preferencyi posłów moskiewskich w ten sposób, że na uczty odnośne, za pozwoleniem cichem króla, wcale nie przychodzili.

Po raz ostatni był Jan III. we Lwowie w r. 1694, ale mimo wieku i goryczy panowania nie przestawał się inte- resować sprawami miasta, a gdy w następnym roku het- man Stanisław Jabłonowski rozgromił ordę tatarską pod Lwowem, kazał sobie przesyłać najdokładniejsze relacye o bitwie, ciesząc się niepomiernie z jej zwycięskiego wy- niku.

Żałobna wiadomość o śmierci wielkiego króla w roku 169() zagrzmiała we Lwowie jak dzwon i)ogrzebowy. Zamknęła się ostatnia karta świetności i dobrobytu naszego miasta.

Ani swoim, ani sympatycznym, ani poi)ularnym był we Lwowie August 11., a przyjazd jego do naszego mia- sta dnia 16. sierpnia 1()98, w drodze na operetkową wy- prawę turecką, ma chyba to jedno znaczenie, że po raz ostatni rozwinęła s[)ołeczność lwowska tradycyjny prze- pych na powitanie królewskie i tradycyjną manifestacyę lojalności.

Wjazd odbył się w sobotę ^). Król, otoczony senatem i mnóstwem wojskowych, polskiego, tudzież saskiego za-

1) Rps. Hibl. Ossol. Nr. 253, sir. 43.

120

ciągu, sam jechał konno, po l)okach jego również konno królewicze Jakób i Konstanty Sobiescy, dalej stary hetman

Ryc. 17. August II. (Ze zb. Muzeum Nar. im. króla Jana III. Kot. J. Kościesza- Jaworski.)

Stanisław Jabłonowski, wraz z licznem gronem wojewo- dów, kasztelanów, biskupów, dostojników dworskich. Xa

121 -

czele orszaku królewskiego postępowały rąjtarye i gwar- dye prywatne różnych panów, „potem miejskie chorągwie, osoi)liwie ormiańska bardzo strojna", za niemi szlachta województwa ruskiego in corpore. Za królem szła rajta- rya zwyczajna ..pod kornetami % t. j. chorągwiami. Daleko za miastem, w czystem polu jeszcze witał Augusta II. urząd radziecki stosowną przemową, potem reprezentant kapituły łacińskiej, a wreszcie biskup ruski Szumlański ze s wojem duchowieństwem.

Przed bramą tryumfalną „splendide wystawioną", zsiadł król z konia, potem wśród huku dział z murów miejskich i Wysokiego Zamku ruszył piechotą ulicą Ha- licką, pod baldachimem niesionym przez rajców, do kate- dry. ..Muzyka wszelakich instrumentów, aplaudując Kró- lowi JMci, grała i wszystkie cechy w^ mieście porządkiem stały, ozdobnie [)rzybrane, wyrażając Majestatowi Królew- skiemu honory należyte".

Od drzw^i katedry zawrócili obaj królewicze, dążąc do kamienicy swojej, dla powitania mieszkającej tam kró- lowej wdowy, a matki swojej Maryi Kazimiery. Za nimi ruszył król po odprawieniu modłów w katedrze, w kare- cie do rynku, celem złożenia wizyty królowej. Przyjęty zo- stał z wszystkimi honorami. Marya Kazimiera w^ orszaku strojnych dam zeszła na dół do przedsionka na powi- tanie, a rozmowa i wogóle cała wizyta trwała blizko godzinę.

Nazajutrz Marya Kazimiera z obu synami i z całym orszakiem rewizytowała króla w jego mieszkaniu, praw- dopodobnie w arcybiskupiej kamienicy. Tam też odby- wała się narada wojenna w dniu 20. sierpnia, a w kilka dni później ruszył August II. w stronę Brzeżan, gdzie za- miast tureckiej wojny, omal nie przyszło do krwawej bi- twy między wojskiem j)olskiem a saskiem i -^.dzie tylko interwencyi Stanisława Jabłonowskiego zawdzięczał Au- gust II., że dzień ten nie stał się ostatnim dniem jego pa- nowania.

Rozdrażniony, zły i zgorzkniały wrócił August do Lwowa, gdzie tym razem chwilowo zamieszkał w kamie- nicy królewskiej. Był to ostatni jego pobyt we Lwowie.

- 122

Krwią, łzami, niedolą najstraszniejszą, jaką można so- bie wyobrazić, zapisany został pobyt ostatniego we Lwo- wie króla polskiego, Stanisława Leszczyńskiego. Zaiste dzieje radosnych tryumfów, lojalnych manifestacyi, całej fanatycznej nieledwie wierności mieszczaństwa lwow- skiego do majestatu królewskiego nie mogły się skończyć tragiczniej i smutniej, jak w chwili wjazdu Stanisława Leszczyńskiego do miasta naszego w r. 1704. Nabrzmiała jest ta karta dziejów Lwowa takim płaczem serdecznym, taką nędzą, upadkiem i poniżeniem, że jęk ponury zda się dziś jeszcze ulatywać z kart dyaryusza ks. .Józefowicza i) rozdzierający krzyk miasta, tonącego w odmętach dziejo- wej zawieruchy.

W pierwszych dniach września 1704 r. Lwów został zdobyty przez króla szwedzkiego Karola XII. Znikła jego chwała i świetność, prysł urok niezdobytej fortecy, która chciała dotrzymać tradycyjnej wiary Augustowi IL, a do- trzymać jej nie mogła, dzięki niedołęstwu komendanta Ga- łeckiego.

W takiej chwili dnia 15. września 1704 stanął na po- lach lwowskich ten, na którego rzecz działo się to całe zniszczenie, elekt Stanisław Leszczyński. Witał go przez cały dzień huk rozsadzonej armaty miejskiej, a on sam w towarzystwie królewicza Aleksandra Sobieskiego, co my- ślał wówczas, co czuł.... nie wiadomo.

Bo przecież był taki bliski, drogi, swój miastu na- szemu. We Lwowie urodził się w r. 1671, na przedmie- ściu w dworku Leszczyńskich, który stał przy ulicy Zielo- nej, w miejscu mniej więcej, gdzie dziś dworzec budowni- czy miejski przy ulicy Zielonej. Tutaj więc zobaczył po raz pierwszy światło dzienne, tu rozpoczął drogę cierni- stego żywota, która go zaprowadzić z czasem miała do nieszczęsnej korony i nieszczęsnego wygnania.

Pamiętał Stanisław Leszczyński o mieście swojem ro- dzinnem w tej chwili. Sam to przyznał witającej go depu- tacyi miejskiej, a jednak żadnej mu pomocy, żadnej łaski wyświadczyć nie mógł bezsilny wobec tych, którzy go na tron polski wynosili.

^) Józefowicz: Lwów utrapiony. Rps. Arch. miej.

123

■,^ f^/ -rę^

Cra.ru) ^uc %i^0fS

iic/wu dóiJoloijac

UJe. oLaJJu

4r^^jk,^ii J.L

'uiaaie .

Ryc. 18. Stanisław Leszczyński. (Ze /.b. autora.)

124

Miasto nie wiedziało o jego przyjeździe, nikomu bo- wiem z mieszczan nie wolno było wydalać się poza obręb murów miejskich. Tak jak urząd radziecki, razem z bur- mistrzem Dominikiem Wilczkiem, siedział zamknięty w „se- kwestrze" w więzieniu ratuszowem, tak miasto całe zostało internowane w swoich murach. Dopiero więc oficerowie szwedzc}' przynieśli na ratusz wiadomość o przyjeździe elekta.

Wiadomość ta poruszyła wszystkich. Oto w tej chwili łez i rozpaczy, rozpasania obcych żołdaków, w tej chwili poniewierki, zdzierania skóry żywcem, bezmyślnego nisz- czenia całej potęgi i obrony miasta, zjawiał się król Sta- nisław, swój przecież, rodak, który pewnie zrozumie, pe- wnie oceni krzywdę straszliwą, jaka się dzieje on, sprzy- mierzeniec Karola XII., przyjaciel, on wszakże uprosi łaskę dla miasta i zmiłowanie!

Więc dnia 16. września wyprosił urząd radziecki i ru- szył pieszo, })ędem na powitanie dostojnego elekta. Nie- stety nie mieli rajcy, gospodarze, panowie miasta przepust- ki szwedzkiej, pozwolenia na wyjście poza bramy miej- skie. Warta szwedzka ich wstrzymała z goryczą w sercu musieli wrócić, a tylko napisali korną suplikę i sekretnie, w tajemnicy przed Szwedami, wysłali do kwatery Sta- nisława.

Dnia jednakowoż tego samego, nad wieczorem, był elekt w mieście. Wjechał doń w asystencyi żołnierza szwedz- kiego, razem z Karolem XII. i królewiczem Aleksandrem i zamieszkał na Niskim Zamku, gdzie zaraz piechota szwedzka zaciągnęła wartę honorową. Zerwał się magi- strat znowu i biegł na Niski Zamek witać, ale go wstrzy- mano, z powodu spóźnionej pory, do dnia następnego.

Nazajutrz tedy, 17. września, o godzinie 8. rano zna- lazł się magistrat razem z reprezentantami kapituły w „wiel- kim pokoju" na Niskim Zamku, czekając audyencyi. Skoro tylko królowi doniesiono o przybyciu, kazał ich natych- miast wołać do siebie.

Z przemową powitalną wystąpił ks. Tomasz Józefo- wicz, lianonik kapitulny. Ze łzami w oczach wołał, jak „miasto popioły swoje zalewa płaczem-, jak jedyną po- ciechą, że „do nóg Waszej Wysokości, lubo z więzienia,

125

Szwedzi pójść pozwalają. Zastajesz Wasza Królewska Wy- sokość ledwo ślady miasta Lwów ledwo cały w po- piele!"

I tak dalej mówił wymowny ks. Józefowicz, a „.S>- renissinuis Electus słuchał z pilnością, i potem uczynił kondolencyę, utyskując nad losem miasta". Wprawdzie mieszczanie sami sobie zawinili, nie słuchając rozkazów Karola XII., ale on, Stanisław, ze swojej strony, skoro się tylko dowiedział o zajęciu Lwowa, wniósł za nim instan- cyę do Karola XII., „tego dokładając, że jeżeli nie z innych racyi, tedy przynajmniej z tej o respekt prosił, że się w nim urodził".

Potem zbliżył się do elekta burmistrz Dominik Wil- czek razem z rajcami, a rzucając się do stóp jego, prosili z płaczem o zmiłowanie nad armatą miejską «aby tak wielkie działa l)yły konserwowane, a nie psowane z tak wielką szkodą publiczną. Wszakże to nie armata Augusta II., ale całego Królestwa.

„Westchnął Serenissinms Electus i jakoby meditabai te słowa" on i za armatą miejską już prosił, bo nie rozumiał, aby Karol XII., wprowadzając go na tron, równocześnie chciał odebrać królestwu jego wszelką obronę. Otrzymał jednak odpowiedź, że tak być musi, bo inaczej zbrojownia miejska dostałaby się w ręce Moskwy. Jedyna rada. jaką dać może, jest ta, aby mieszczanie udać się zechcieli do królewicza Aleksandra, czyby on nie za- brał armat miejskich do swojej Żółkwi na przechowanie.

Udano się natychmiast do Aleksandra, ale ten był w tej chwili zajęty i wyznaczył audyencyę na drugi dzień, na godzinę 7. rano.

Poszli tedy mieszczanie, ale i tu nic nie wskórali. Wszystkie armaty miejskie doszczętnie roztrzaskano, a król Stanisław i)omógł miastu tylko tyle, że wysłał na ratusz marszałka swego Ponińskiego, celem interwencyi w spra- wie opustu od zbyt wygórowanego okupu.

Dnia wreszcie 21. września 1704 ruszył Stanisław ra- zem ze Szwedami ze Lwowa, a od tego czasu nigdy już noga króla polskiego w nim nie postała. Nie byli we Lwo- wie ani August 111., ani Stanisław August, jako król. Chlu- bne dzieje stosunku mieszczaństwa lwowskiego do królów

126

polskich i wierności majestatowi stale dochowywanej skończyły się katastrofą. Ale i w tej katastrofie dziękowało miasto Bogu, że Stanisława Leszczyńskiego do Lwowa ze- słał, który „uprosił zmniejszenie tak wielkiej kontrj^bucyi", inaczej byłojjy wielu duchownych i świeckich w kajda- nach, a Szwedzi odgrażali się ponadto, że na wypadek nie- wy płacenia kontrybucyi zburzą wszystkie wieże lwowskie, a więc katedralną, ratuszową, na kościele Jezuickim i na cerkwi wołoskiej.

Jak już wspomnieliśmy, nic nie ciągnęło ostatnich królów polskich do Lwowa. Miasto nasze przestało już być przedmurzem Polski, nie było spraw ważnych i pilnych, któreby wymagały obecności monarchy u wschodniej ściany Rzeczypospolitej, a o tem, że nic się nie działo i nic nie groziło od strony Turek ani Wołoszy, o tem regu- larna donosiła poczta i komendant Kamieńca j)odolskiego, bezpośredni sąsiad rai chocimskiej. Miasto zubożałe, ani już nawet cieniem dawnej swojej chwały nie żyjące, za- ponmiane zostało jakoby całkiem przez ostatnich monar- chów polskich.

W samem jednakże mieście wciąż żyła tradycya uczuć wiernopoddańczych i to stare przywiązanie do osoby kró- lewskiej. Objawiało się ono przy każdej sposobności, z oka- zyi każdych imienin królewskich, czy rocznicy koronacyi, a wybuchało jasnym płomieniem żałobn3'ch pochodni i ra- dosnej illuminacyi przy każdej zmianie na tronie.

Opisy tych lojalnych uroczystości zachowały się w naj- starsz3'ch gazetach polskich, a w szczególności w „Ivuryerze Polskim", z którego czerpiemy kilka charakterystycznych korespondencyi ze Lwowa.

I tak mianowicie : w r. 1754 w rocznicę koronacyi „króla JMci szczęśliwie nam panującego" po wotywie i in- nych ceremoniach, przez sufragana lwowskiego ks. Jezier- skiego odprawionych, hetman wielki koronny pospra- szał wszystkie bawiące podówczas we Lwowie znakomi- tości „m numerosissima freąuenlia pod ten czas przytom- nych, solennie u kilku stołów przy spełnianiu zdrowia Królestwa JM. P. N. M. i familii ich, rzęsistem biciem z ar-

127

mat głoszonego traktował. Wieczorem nastąpił bal z tań- cami przy zljiegowiskn kilku band masek w późną noc trwający. Z tej oraz przyczyny wieża miejskiego tutejszego ratusza dość dobrą inwencyą illuminowaną bvta ".

Solenny traktament i iście saska pijatyka były też esencyonalną częścią uroczystości 28-ej rocznicy koronacyi Augusta III., obctiodzonej we Lwowie w r. 1762 z inicyatywy arcybiskupa lwowskiego Wyżyckiego, który umyślnie w tym celu przyjechał do Lwowa. Według relacyi „Kuryera Pol- skiego": „tenże arcybiskup najpierwej rozporządził, ażeby za szczęśliwe panowanie Najjaśniejszego Pana uroczysta wotywa w kościele katedralnym, w przytomności całego duchowieństwa, z kazaniem odprawiła się. Którejże sam X. Arcybiskup dla słabości zdrowia mieć nie mógł, ks. Głowińskiemu sufraganowi swojemu biskupim obrządkiem śpiewać zalecił. Przed zaczęciem tej wotywy na ogłoszenie dnia tak radosnego z armat ze zbrojowni miejskiej przez godzinę strzelano i podczas wotywy z tychże armat też bi- cie ciągniono. Przytomni byli nabożeństwu kapituła cała, księża świeccy i wszystkie zakony z krzyżami tudzież brac- twa, które się w kościele dla mnóstwa ludzi mieścić nie mogły i na cmentarzu stały. Znajdowali się także Ichmość pp. i)p.: płocki, podlaski, bracławski, inllancki wojewodo- wie ; bracławski, kamieniecki, przemyski, halicki, inowro- cławski kasztelanowie; książę Miecznik, Stolnik, Podczaszy, książę Podstoli, Pisarz, (chorąży nadworny, Łowczy na- dworny, Instygator koronny, Krajczy i Łowczy litewscy; wojewodzina brzesko-kujawska Potocka i Siemińska, lwow- ska i kamieńska kasztelanowe; X. arcybiskup ormiański, ks. sufragan lwowski. Ichni, pp. dobrzyński, nowogrodzki, czernichowski podkomorzowie ; przemyski, sanocki, halicki chorążowie; stolnik krakowski, wąwolnicki, ostrowski, stocki, romanowski, gliniański, mogilnicki, okniński etc. starostowie i innych wielu urzędników i ziemian, na kon- trakty lwowskie licznie zgromadzonych, a wreszcie magi- strat, cechy i całe pospólstwo.

„Kazanie miał ks. Gajewski, Soc. Jesu, wychwalając szczęśliwe i słodkie i)anowanie Najjaśniejszego Augusta III., z wyrażeniem osobistych cnót pańskich, z życzeniem jak najdłuższego panowania.

128

Po skończonej wotywie nastąpiło Te Deum laudamus, przy biciu także z armat, a wszyscy wspomniani Ichmość Panowie senatorowie, chgnitarze i urzędnicy z małżonkami swojemi, przez ks. arcybiskuj)a do pałacu jego zaproszeni na obiad, i u czterecli wielkich stołów wspaniale często- wani byli, spełniając zdrowie Najjaśniejszego króla JMci, Najjaśniejszej familii, księcia Prymasa i całego senatu, oraz ministrów stanu wojennych i inne. Wieczór zaś tego sa- mego dnia wieża ratusza lampami oliwnemi, ])rzez dzień cały wystawianemi, była oświecona, chorągwiami przy- ozdobiona, przy odgłosie kapeli, na znak powszechnej i szczerej radości".

Wiadomość o śmierci Augusta III. przywiózł do Lwowa arcybiskup, który „kazał zaraz po wszystkich kościołach dzwonić, oraz zlecił, aby każdy ksiądz po trzy msze św. odprawił. W kościele zaś katedralnym naznaczył solenne egzekwie, które przy wystawieniu pod zawieszonym por- tretem insygniów królewskich, przy rzęsistej illuminacyi ołtarza wielkiego otli)rawiły się. Byli obecni Ichmość Ka- nonicy na Kapitułę generalną pod ten czas przypadającą corocznie zgromadzeni, kler świecki i zakony od rana wi- gilie śpiewające, magistral w żałobie, stany miasta i cechy wszystkie".

Podobne egzekwie odprawiły się też w cerkwi woło- skiej, gdzie ks. Wysocki, oi)al żółkiewski wotywę, a potem wszyscy księża przytomni wigilie cantu Damasceni przy katafalku bogato ustrojonym i portrecie pod baldachimem wystawionym śpiewali. Po których ks. Leo Szeptycki, bi- skup lwowski, koadyutor metropolii całej Rusi, w asysten- cyi ks. opatów uniowskiego i żółkiewskiego, oraz i ducho- wieństwa swego licznego sumę celebrował. Kazanie miał ks. Trochliński, wikaryusz stauropigialny lwowski'".

Natomiast prawdziwy paroksyzm radości wywołała elekcya i koronacya Stanisława Augusta. Oto jak opi- suje „Kuryer Polski": „Odprawiła się tu publiczna radość z okazyi szczęśliwej Króla JMci elekcyi, którą zaraz rano stukrotne z armat uderzenie ogłosiło. A tak naprzód P. Bogu dzięki oddawane l)yły w kościele katedralnym, gminami ludu napełnionym, do którego wszystkie klasztory i brac- twa processionaliter przyszły. Tamże wszystkie cechy

129

miejskie z chorągwiami, w dolirym porządku i w pięknej okazałości przez cale miasto paradując, zeszły się, tudzież wszystkie tu przytomne państwo znajdowało się. Imć ks-

Ryc. 19. Stanisław August.

(Ze 7.1j. Muzeum Nar. im. króla .lana III.

Mikulski oficyał generalny lwowski wotywę celebrował, kazanie zaś miał ks. Jiauer Soc. Jesu wyborne i przyzwoi- te tak wielkiemu aktowi.

130

„Po skończonej wotywie Te Deiim laiidamiis śpiewane b3'ło. Wszystko to działo się przy ustawicznem z armat biciu. Garnizon tutejszy, łącząc radości swoje, cały będąc w paradzie, wielokrotnie podczas tego nabożeństwa wy- dawał ognia. Jejmość pani Cetnerowa, wojewodzina l)ełz- ka, obchodząc uroczyście ten dzień, wszystkie przytomne tu państwo i Ichmość Panów oficerów rosyjskich zaprosiła do siel)ie, dla których publiczny z wielką okazałością da- wała obiad, przy którym sj)ełnianie zdrowia królewskiego Stanisława Augusta armaty ogłaszały i z ręcznej strzelby przez garnizon dawaniem ognia.

„Po obiedzie o 3. po i)ołudniu w kościele Jezuitów, też wspaniale adornowanym, przy wystawieniu na aksamitnem krześle insygniów królewskich, gdzie Imć ks. Dominik Sę- dzimirz S. J. teologii profesor miał piękną mowę z okolicz- ności tego aktu, po której, z wielką aj)robacyą wszystkich, rozrzucane były w licznych egzemplarzach drukowanych wiersze greckim, łacińskim, i)olskim i francuskim językiem, winszujące wstąpienia na tron Najjaśniejszemu Panu. Wie- czór zaś Jmć P. Potocki, starosta gliniański, dla zwyż wy- rażonego państwa dawał bal i kolacyę bardzo wsj)aniałą.

„Wieże i ratusz miejski pięknie światłem adorowany, tudzież całe miasto illuminowane piękną inwencyą z róż- nemi inskrypcyami wielką czyniło temu aktowi ozdobę".

W kilka dni później odbyło się znowu uroczyste na- bożeństwo w katedrze ormiańskiej, po którem stałym zwy- czajem owych smutnych czasów odbyła się solenna uczta, którą tym razem urządził Strażnik W. X. Lit. „na znak po- spolitej radości, oraz obchodząc imieniny Jejmci Teresy z Pociejów Humienieckiej, ciotki swojej". I3ył to „publiczny obiad dla wszystkich przytomnych gości, na który i Ich- mość sztabs i ober oficerowie rosyjscy zaproszeni byli, gdzie zdrowia Najjaśniejszego Pana, senatu spełniane był)', wieczór zaś o godzinie 7. zaczął się wspaniały bal w pa- łacu ks. Podstolego kor. przez Jmć Panią wojewodzinę bełzką dany.... Toż radość i dnia następnego kontN^nuo- waną była u Jmć P. Wiśniowskiego starosty rahodow- skiego, który dla przytomnego państwa bal dawał".

Ivoronacya Stanisława Augusta dała nowy powód do illuminacyi i hucznych festynów. Niezmordowany kores-

131

pondent lwowski „Kuryera Polskiego" tak opisuje ów dzień :

„Z przyczyny koronacyi Najjaśniejszego Króla Jego- mości Pana naszego Najmiłościwszego w kościele tutej- szym katedralnym, pięknie na ten akt ozdobionym, z wy- stawieniem pośród kościoła portretu Najjaśniejszego Pana pod baldachimem aksamitnym karmazynowym, galonami złotymi suto szamerowanym odprawiła się solenna wo- tywa, z kazaniem wybornie do tej materyi stosowanem, przy biciu ustawicznem od rana z armat i wydaniem ognia z ręcznej strzelby po trzykroć przez garnizon tutej- szy podczas Te Deum, na której wotywie znajdowało się tu przytomne Państwo, wszystkie zakony, magistrat z ja- rzącemi pochodniami asystujący, bractwa i cechy z chorą- gwiami. Po ukończonem zaś nabożeństwie X. Mikulski, archydyakon katedralny i olicyał generalny lwów., zapro- siwszy do siebie znajdujące się Państwo, tudzież Jmci X. arcybisku{)a ormiańskiego, XX. biskupów, prałatów i ka- noników, Ichmość pp. olicerów, magistrat, i laiilissime traktował, na zasłużonych cukrach, które reprezentowały herb najjaśniejszego Pana, a niżej serca ludzkie symboli- zujące miłość i przychylność ku swemu monarsze z in- skrypcyą według ai)okali])sy.

„Spełniano zdrowie najjaśniejszego Pana przy biciu z armat, przez miasto tutejsze, przeszło sto razy. O godzi- nie zaś .szóstej wieczór, za wydaniem kilkadziesiąt razy ognia z armat, nastąpiła miasta całego, ratusza i wież wszystkich kościelnych, przy rezonancyi na nich kapeli, iłluminacya z różnemi inskrypcyami. Co wszystko po- wszechną radość i ukontentowanie z koronacyi najjaśniej- szego monarchy okazywało".

Były to już ostatki czci oddawanej królom polskim we Lwowie.

Po raz ostatni odbyło się w katedrze lwowskiej na- bożeństwo uroczyste w dniu imienin Stanisława Augusta, dnia 8. maja 1772 r.

We wrześniu tegoż roku panami Lwowa byli już Austryacy.

SPIS TREŚCI.

Str.

Wstęp 7

I. Od Kaźmierza do Olbrachta.

Kazimierz Wielki jako zdobywca. Skarbiec ruskich ksią- żąt. Założyciel Lwowa. Władysław Jagiełło, częsty gość. Jadwiga. Dobrodziejstwo dla Lwowa. Dary miasta. Cesarz Zygmunt we Lwowie. Żałoba. Warneńczyk i wrażenie katastrofy. Kazimierz Jagiellończyk. Dyplomacya lwowska i futra zajęcze. Wjazd tryumfalny Jana Olbrachta. Smutny powrót z wyprawy bukowińskiej 12

II. Kokoszą wojna.

Zygmunt I. we Lwowie. Jego utrapienia. Choroba. Ponury widok. „Kokoszą wojna". Zbiorowe pieniactwo. Niewo- jenne gwary. Korrektura praw. Zgromadzenie pod Św. Ju- rem. Drugie zebranie pod Zboiskami. Burza i panika. W klasztorze PYanciszkanów. Dalsze spory. Audyencya na schodach Niskiego Zamku. Kapitulacya królewska. Ivo- rona i berło na ratuszu 28

III. Stefan Batory.

Wieść o elekcyi. Zdenerwowanie. Gwardya ratuszowa. Karność mieszczańska. Wojciech Ostrosz i jego zapiski. U bram I'olski. Przygotowania we Lwowie. Muzyka. Try- umfalny wjazd. Przemowy. Dary. Odjazd królewski. Po- wtórny pobyt Stefana Batorego we Lwowie. Sprawy po- lityczne. Szczęśhwy przyjazd. Iwan Podkowa.

IV. „Szczęśliwe tryumfy". Pompa obchodowa. Koronacya Zygmunta III. Wyprawa chocimska. Królewicz Władysław we Lwowie. Pobyt Zygmunta III. Powrót z wyprawy. Władysław IV. Jego „szczęśliwy przyjazd". Jadwiszka ze Lwowa. Obchód zwy- cięstwa nad Moskwą i pokoju. Obchód żałosny. Wesele Władysława IV

39

50

9

134

V. Na śmierć i życie!

Jan Kazimierz i jego mieszl<anie we Lwowie. Kłopotli- we zaprosiny. Pierwsza wizyta. Pustki w kasie. Król w stroju polskim. Na iożu boleści. Kazanie i awantura. Sprawy państwowe. Król między chłopami w Brzucho- wicacli. Uroczysty wjazd na deszczu. Cichy pobyt. Potop. Przyjazd królewski. Dworzanie i gward\a mieszczańska. Śluby w katedrze lwowskiej. Król prawie stałym mie- szkańcem Lwowa. Michał i\orybut Wiśniowiecki. Korona- cya królowej Eleonory. Pobyt pary królewskiej. Tragiczna śmierć króla 69

VI. Wśród swoich.

Jan Sobieski obywatelem Lwowa. Dziedzictwo. Osobiste stosunki. Miodowy miesiąc. Komisj^a wojskowa. Współ- czucie w chorobie. Ospa u Marysieńki. Sobieski na ratu- szu. Powrót z pod (".hoclma. Jan 111. i przywileje miasta. Fortyfikacye. Bitwa pod Lesienicami i kapuściany ogród. Chlubne świadectwo. Wesele w rodzinie królewskiej. Jan III. gospodarz protektor. Pokój Grzymułtowskiego. August II. we Lwowie. Katastrofa r. 1704 i Stanisław Leszczyński. Audyencye na Niskim Zamku. Pośrednictwo w sprawie kontrybucyi. Zakończenie 105

i^—

BłNDING SECT. MAV 1 5 19B9

Jaworski, Franciszek

Koflowie polscy we Lwowie

PLEASE DO NOT REMOYE CARDS OR SLIPS FROM THIS POCKET

UNIYERSITY OF TORONTO LIBRARY